Pokazywanie postów oznaczonych etykietą armia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą armia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 listopada 2024

Poniedziałek, piąty dzień

Pobudka, pobudka przeraźliwie głośno skrzeczący głos przebija się jak z zaświatów. Ktoś zapala światło i zaczyna się piąty dzień na 13 - tej kompanii. Ten sam głos ogłasza strój na zaprawę: badenki (szorty), koszulka i trampki. Zarzucamy pościel na tył łóżka, z otwartych okien czuć chłód. Jeszcze się nie rozbudziłem, a już ogłaszają zbiórkę przed kompanią na zaprawę.
Na szybko zakładam trampki, rzucam na siebie koszulkę i w pośpiechu biegnę w stronę wyjścia. Bieg, bieg, biegusiem mi tu, wypad z prędkością światła, takie teksty towarzyszą nam w czasie pędzenia na złamanie karku po korytarzu. Byle nie być ostatnim, bo w przeciwnym wypadku będzie „nagroda”. Na zewnątrz wita nas poranny chłód i drobniutki deszcz, który dosłownie ożywia. Po chwili stoimy się w jednym miejscu, a nasze oddechy tworzą małe chmurki pary. Ten sam skrzeczący głos, już czeka na nas z zegarkiem w ręku. Jego spojrzenie przeszywa na wylot, a wszyscy wiedzą, że nie ma miejsca na taryfę ulgową.
Wkurzająca muzyczka już zaczyna swoje rym tym tym. Mat wydziera się: w dwuszeregu zbiórka i czwórki w prawo zwrot. Zapanował chaos z powodu niepoprawnej formacji, z czwórek wyszła nawet jedna piątka i trójka. No niezłe z Was talenty, śmieje się mat, ale Ci z tej piątki i trójki zgłoszą się do mnie po 15 - tej, będziemy ćwiczyć zwroty.

Ruszamy ostro w rytm tej cholernej muzyczki, która trzeszczy, aż uszy bolą. Po pięciu minutach już nie czuję zimna, bieg, truchcik, żabki i kaczuszki zrobiły swoje. Na dodatek rozwiązała mi się sznurówka, dobrze, że już w czasie powrotu i blisko kompanii. Musiałem tylko uważać, żeby nie zgubić trampka lub jej nie przydeptać samemu, lub przez kolegę obok, bo wywrotka byłaby murowana. Zatrzymanie się, żeby zawiązać buta, skutkowało dodatkową pracą lub inną rozrywką wymyśloną przez podoficerów.

Po zaprawie toaleta, ścielenie łóżek, szybkie porządki i zbiórka do wyjścia na śniadanie. Dowódca drużyny sprawdza dokładność ogolenia. Kilku zostaje wytypowanych do poprawki. Minuta, czas, start, biegiem. Nie dogoleni wyrywają, aż idzie dym z zelówek. Mat patrzy na zegarek i mówi, są następni do prac poza kolejnością. Drzwi budynku kompanii otwierają się z hukiem i wypada grupka pozacinana na twarzy. Jeden szczególnie rzuca się w oczy, bo krew prawie leje się ciurkiem. Mat patrzy na niego, no brzytwa wyglądasz, jakbyś wrócił z wojny. I tak kolega został z pseudonimem „brzytwa” do końca kursu w CSSMW.
Pozostała część dnia wyglądała podobnie jak w piątek. Musztra, docieranie kotów na rejonach, dodatkowe informacje i ogłoszenia, nauka regulaminu oraz w nagrodę dla podpadziochów dodatkowe prace. Z perspektywy czasu nie pamiętam wszystkich detali, ale chwile pełne adrenaliny i współzawodnictwa, żartów, na zawsze pozostaną w pamięci.

czwartek, 15 lutego 2024

Sobota, 27.10.1979 rok

Pobudka, pobudka. Nie słychać nic o przygotowaniu do zaprawy. Do sali wchodzi mat, a my nic. Tłumaczy nam, że najbliżej stojący ma meldować stan sali. Stan musi się zgadzać. Dokładnie wie, ilu nas jest, ale bywały już różne historie. Każe nam zdjąć koce z łóżek, otworzyć okna do wietrzenia sali. W soboty nie mamy zaprawy, jest trzepanie koców i generalne porządki.
Wydaje polecenie, na korytarzu z kocami w dwuszeregu zbiórka. Stoimy w dwuszeregu na korytarzu. Biegiem przed budynek trzepać koce. No to ruszamy. Co to qwa jest, to jest świński trucht, a nie bieg. Wracać, w dwuszeregu zbiórka. Startujemy od nowa, tym razem rwiemy do przodu ile sił mamy w nogach. Przed budynkiem w parach trzepiemy koce, trochę się z nich kurzy. W czasie trzepania ze swoimi kocami wychodzą dowódcy (podoficerowie). Myślę sobie, że zaraz będziemy tarmosić ich koce. O dziwo, sami to robią. Z jednego koca wali tyle kurzu, że chyba rok minął od poprzedniego trzepania, parskamy śmiechem. Ooo, qwa, kociarstwu śmieszno jest. Odłożyć koce i trzy razy biegiem wokół budynku.

Po tym dodatkowym treningu biegowym, mamy wracać (biegiem) na salę pościelić łóżka. Sprzęt do spania to metalowe łóżka z materacami, które sądząc po wyglądzie wiele już przeszły. Poduszka też nie pierwszej świeżości. Zagłówki też brudne i poplamione. Na materac należy założyć prześcieradło, przykryć go kocem, który należy wyprasować na gładko taboretem. Nie może być żadnych załamań, zmarszczek i zagnieceń, ma być równo jak na stole. Drugie prześcieradło należało złożyć w taki pas o szerokości ok. 30 cm i ułożyć go w nogach łóżka, wsuwając jego końcówki pod koc. Mat sprawdza dokładność równości ułożonych koców. Marudzi, że to nie jest to i powinien zrobić samolot, ale dzisiaj jest sobota i musimy wyrobić się ze sprzątaniem rejonów. Mycie, golenie to kolejny rytuał warty opisania, ale to później.

Wymarsz na śniadanie. Oczywiście w czasie przejścia na stołówkę ćwiczymy równy krok, defiladelowy krok oraz przybijanie. Na kompanii rozchodzimy się do sal. Jeszcze nie zdążyłem usiąść, gdy z korytarz słychać, strzelec, strzelec. Siadamy na taboretach, bo na łóżku nie można. Nagle drzwi otwierają się z impetem, wpada mat, co do h..a z wami nie tak, wszyscy głusi? Nie było słychać strzelec. No było słychać, ale o co chodzi? Kocie, stań na baczność, zamelduj się i dopiero pytaj. Dzisiaj Wam daruję. Na hasło „strzelec” jeden kot wypada z sali na korytarz, na hasło „zmiana strzelca”, w tym samym czasie pierwszy strzelec biegiem wraca i wyskakuje następny. Miau, miau, miau, zrozumiało. Tak jest obywatelu mat. Wychodzi, zamyka drzwi i się drze — strzelec. Jeden z nas wypada na korytarz. Zmiana strzelca! Pierwszy wraca, drugi wyskakuje. I tak do znudzenia. W czasie tych zmian często mijaliśmy się w drzwiach, co powodowało obijanie futryny (ościeżnicy) drzwi, aż sypał się tynk. Po kilku takich wyskokach mieliśmy pełno siniaków. Za brak płynności w zmianie strzelca, czekał dodatkowy rejon do sprzątania. Wreszcie kończy bawić się strzelcami, ale zaraz się drze, kompania zbiórka na korytarzu. Wyskakujemy na korytarz, przy drzwiach sal stoją podoficerowie i wychwytują ostatniego wychodzącego.

Stoimy plutonami i dostajemy przydział rejonów. Mat informuje, że Ci, co byli ostatnimi, będą mieli dodatkowe atrakcje. Do sprzątania jest korytarz, klatka schodowa, schody na strych, świetlica, sale sypialne, łazienka i toalety, magazynek gospodarczy, suszarnia, rejon zewnętrzny itd. Instrukcje sprzątania dostawaliśmy w trakcie prac. W sali sypialnej trzeba było taborety położyć na łóżka, pomyć okna, zetrzeć kurze z szafek, łóżek i ze wszystkich zakamarków oraz pajęczyny. Na koniec szorowało się na mokro podłogę (płytki PCV). Podłogę wycieraliśmy szmatami na mokro, wszedł mat, spytał, dlaczego tak się tu kurzy i wylał wiadra z wodą po całej sali. Teraz szorować aż powstanie piana. Widocznie mało było proszku, bo woda nie chciała się pienić. Szybko przejechaliśmy podłogę szczotkami i zebraliśmy wodę przed przyjściem sprawdzającego. Okazało się, że zostały ślady z podeszew butów na płytkach PCV, takie ryski. Z tymi ciemnymi smugami był kłopot, bo wodą z płynem nie szło ich usunąć. Pomogła pasta do zębów. Jeden z nas zameldował podoficerowi zakończenie sprzątania sali sypialnej. Przyszedł, kolega zameldował mu — obywatelu mat, marynarz taki i taki melduje stan sali jeden plus 5 - ciu marynarzy zakończyło sprzątanie. No dobra, wyprasujcie wozy, bo zostały ślady po taboretach. Można wyjść zapalić. O kurde, już myślałem, że znowu coś wymyśli. Ja nie paliłem, ale też wyszedłem i udawałem, że palę, bo słyszałem, że kto nie pali, to dostaje robotę. Na palarni opowiadaliśmy swoje spostrzeżenia. Co działo się na innych rejonach, to wiem tyle, co widziałem: korytarz w pianie, w łazience na posadce jakiś ceglany kolor. Naprawdę dużo i szybko się dzieje. Nie ma czasu na myślenie, a to dopiero początek.

Zbiórka na obiad, maszerujemy, tupiąc po bruku. Przed stołówką stoi już I pluton naszej kompanii. Czwórkami po schodach zbliżają się do upragnionej michy. Za nim my wejdziemy minie parę minut, a w brzuchu burczy mi coraz bardziej. Mat przypomina, że gdy on wyjdzie z obiadu, to już pluton ma stać w dwuszeregu oraz mówi, żeby nie wynosić chleba w kieszeniach. Po obiedzie znowu nauka chodzenia i znowu staję się głodny.
Po powrocie mamy zbiórkę na świetlicy. Wstępne szkolenie z regulaminu oraz inne informacje związane harmonogramem dnia. Dowiadujemy się, że jesteśmy na kompanii, która szkoli przyszłych podoficerów na dowódców drużyn. Po ukończeniu kursu część z nas zostanie w Ustce na dwa lata. Jako przyszli dowódcy mamy znać regulamin i dawać przykład innym. Podoficerska Szkoła Strzelców Morskich tak zwani Apache zobowiązuje do wysokiego poziomu wyszkolenia. Po zebraniu, Ci co podpadli, zostają do uporządkowania świetlicy.

Na kolację i z kolacji przemarsz z uczeniem maszerowania. Po kolacji poprawa rejonów, pastowanie butów na zewnątrz budynku oraz ustawianie ich równiutko na korytarzu przed salami. Siedzimy w sali, krzyk — zbiórka na korytarzu. Tym razem w drzwiach tłoczno, mało futryna nie wyleciała, bo pamiętamy, że ostatni będzie miał bonus. Stajemy w dwuszeregu naprzeciwko ustawionych butów. Chyba są dobrze ustawione, bo stoją w szeregu. Mat ma długą listwę, już zaczynam się bać, po co mu ona. Pyta nas, czy buty są ustawione równo, wg nas, tak. Mat udowadnia nam, że są źle ustawione. Przystawia tę listwę do czubków butów i widać, że nie każde buty ją dotykają. Przybiera pozycję jak do strzelania karnego i robi demolkę naszego trudu. Mówi, że buty mają być ustawione w prostej linii, dlatego należy je ustawić wg rozmiaru. Całe szczęście, że nikt u nas nie miał rozmiaru kajaka i udało się je ustawić dla zadowolenia naszego dowódcy.

Następnie zostaliśmy „zaproszeni” na dziennik telewizyjny. Kilku z nas musiało wrócić po taborety. Mamy siedzieć i oglądać, jeżeli komuś się przyśnie, to będzie miał niespodziankę. Po paru minutach oczy same się zamykają, pilnujący nas podchodzi do śpiocha i polewa go wodą. Śmieją się podoficerowie i my. No kociarstwo, śmiejecie się z kolegów? W czasie dziennika śmiech wam nie przysługuje i lu wodą na nas. Po dzienniku wyłapani senni, zostają do posprzątania świetlicy. Mamy czas na poprawienie równego ustawienia przedmiotów i w odpowiedniej kolejności w szafkach. We wszystkich szafkach ma być tak samo. Mycie na czas przed capstrzykiem. Po myciu kilku poprawia rejon łazienki i toalet. O 22.00 podoficer ogłasza capstrzyk. Światła gasną i kładziemy się do łóżek. Rozmawiamy po cichu. Mówimy o swoich spostrzeżeniach, odczuciach. Na razie jesteśmy jak dzieci we mgle, oszołomieni, w głowach panuje chaos, dezorientacja, w koszarach znamy tylko teren prowadzący do stołówki, nawet budynek naszego zakwaterowania kryje wiele zagadek. Rozmawiamy i czekamy, co zaraz się wydarzy. Mija trochę, ale nikt nas nie atakuje, widocznie w sobotę wieczorem nasi dowódcy mają lepsze rozrywki. Zasypiam.

sobota, 8 sierpnia 2020

Podróż do jednostki w Ustce

Ostania noc w domu przed wyjazdem do jednostki w Ustce minęła szybko. Nie było żadnych szczególnych pożegnań, zero alkoholu w domu. Krótka rozmowa z rodziną i na drugi dzień spotkałem się z kolegą w Radomiu. Pogoda jak na październik była piękna, taka złota Polska jesień.
W Parkowej wypiliśmy trochę alkoholu, zrobiliśmy jeszcze obchód miasta i w drodze na dworzec PKP spotkaliśmy koleżankę kolegi. Po krótkiej rozmowie zdecydowała, że pojedzie z nami do Warszawy. Jak chce, niech jedzie, będzie weselej. W głowie trochę szumiało, nastrój bojowy udzielił się nam wszystkim. W pociągu nie zauważyłem, żeby ktoś wybierał się do wojska. Zresztą staliśmy w zapchanym korytarzu.

W wesołym nastroju szybko dotarliśmy na Dworzec główny. Wysiadamy, trochę jestem zdezorientowany, ale po chwili wszystko wraca do normy. Mam jeszcze pół godziny, kolega wyczarował flaszkę. Zauważyłem grupki podpitych młodych ludzi, z ich rozmowy wynikało, że też jadą do woja. Było głośno, krzyki, pożegnania, nie wiadomo było, kto jedzie do wojska, a kto tylko chce się pożegnać z kolegami, chłopakami i dziewczynami. Trochę to wyglądało nie fajnie, tak jakby szli na stracenie lub rzeź. Szkoda rozstawać się z dotychczasowym życiem, ale przecież nie długo wrócę. Pocieszam się myślami, że to będzie coś innego, przygoda na okrętach marynarki wojennej. Podjeżdża pociąg i nagle zrobił się ogromny wrzask, tłum młodych rzucił się do pociągu. Ostanie uściski i też ląduję w pociągu.

Jest tłok i głośno, już słychać rozmowy, kto i gdzie jedzie. Jest już ciemno, na słabo oświetlonym korytarzu wędrują tłumy, przeciskając się w poszukiwaniu wolnego siedzącego miejsca. Robi się coraz głośniej, śmiechy, żarty. Na kolejnych przystankach dosiadają się nowi przyszli obrońcy granic. Zaczynamy się integrować w grupki zdążające do tych samych miejscowości, a nawet do tych samych jednostek. Pociąg mknie, dalej jest już ciemno i pada deszcz. Mam szczęście, na korytarzu przepychał się młody do WC, stracił równowagę i wylądował na mnie. Zaczęliśmy rozmawiać, też jedzie do Ustki. Kazał mi zaczekać, będę wracał, to Cię wkręcę do przedziału. Co za przygłup, niby gdzie miałbym iść. Za chwilę rzeczywiście wraca i mówi do mnie, że zmieszczę się jeszcze do ich przedziału. Idę za nim, w przedziale na dymione jak w jaskini, napier...lone ludzi, że nie ma bardzo gdzie nogi postawić. Kolo, krzyknął, żeby zrobić trochę miejsca, bo znalazł ziomala (niby mnie), który jedzie też do Ustki.
No i zaczęło się, pojawiła się wóda i między kolejnymi kieliszkami, a właściwie jedną szklanką musztardówą rozmowy na temat Kto, gdzie itd. Już czułem, że mam w czubie i następną kolejkę chciałem opuścić. Śmieją się, no co ty do woja idziesz to nie możesz być słabiakiem, bo będziesz ciągle na szmacie jeździł. Przedział wypełnił się rechotem, przechyliłem musztardówę i po ostatnim łyku czułem, że mi rośnie. Dobrze, że światło było ciemne, chyba zrobiłem się czerwony, oczy mi prawie na wierzch wyszły, na szczęście przetrzymałem napór zbuntowanego żołądka. Uf, chyba wóda się skończyła, idę do WC, buja okropnie. W kiblu bajzel jak po wybuchu granatu. Wracam, a tu qwa pcha się z wózkiem i drze się, piwko, piwko, a tu nie ma gdzie nogi postawić. Nie wracam do przedziału, przewietrzę się przy oknie, ale weź go i otwórz. Dobrze, że następne jest otwarte, jakoś się przecisnąłem, jaka ulga. Wracam do przedziału, towarzystwo drzemie, ja też trochę się kimnąłem. Obudził mnie głos, Gdynia wysiadać czy wsiadać. Zrobiło się luźniej, ale dalej drzemiemy.
Nagle ktoś szarpie mnie za ramię, Lębork wysiadamy, na półprzytomny wytaczam się na peron. Jest nas duża grupa, która dzieli się na mniejsze grupki. Jest jeszcze ciemno, ktoś mówi, że pociąg do Ustki jest za parę godzin, chyba około ósmej. Co za zadupie, co tu robić, ciemno wszędzie, głucho wszędzie, zimno i do domu daleko. Padło hasło idziemy na miasto, łazimy w pobliżu dworca, dobry nastrój zastąpił kac. Zaczyna siąpić drobny deszcz, ale spotykamy tubylca, który wskazuje nam adres meliny. No to idziemy, trafiamy w miejsce wyglądające bardziej na wieś niż miasto. Rozpijamy z trudem alkohol i kręcimy się po dworcu.
Nareszcie rozwidnia się, ktoś mówi, że nie ma co się spieszyć, na 8.00 do jednostki i tak nie zdążymy. Ktoś straszy, że za każdą spóźnioną godzinę będzie kara. Pojawili się cywile na dworcu, którzy mówią, że jak chcemy trochę jeszcze pobyć na wolności, to musimy zniknąć z dworca, bo zaraz żandarmeria się tu pojawi. Idziemy na miasto, ale wszystko jeszcze pozamykane. Na poprzednią melinę nikt nie trafi, ale spotkaliśmy gościa, który podprowadził nas do innej „wytwórni”. Po pół litra na trzech, żeby nie paść. Gdzie tu wypić, w dodatku w brzuchu burczy. Bar mleczny otwarty, ale po zupie mlecznej może być niewesoło. Jest jeszcze pomidorówka z makaronem, chyba z wczorajszego dnia, bo jakaś o dziwnym smaku, a może to nie wina zupy.
Wychodzimy i pociągamy w bramie z gwinta, czuję, że zaraz oddam pomidorówkę. Chłopaki, o 10 tej otworzą tę knajpę, co ją mijaliśmy, idąc na melinę, ja muszę coś zjeść, bo nie dam rady wypić. Reszta też miało podobny dylemat. W knajpie zamawiamy żurek i bigos oraz herbatę. Po żurku dyskretnie polewamy do szklanki po herbacie. Zrobiło się cieplej, przyjemniej i powróciła werwa.

Około południa wracamy na dworzec, patrol żandarmerii idzie w naszą stronę, ale my wsiadamy już do ciuchci jadącej do Ustki. Dworzec w Ustce obstawiony wojskiem. Kurde, zdrowie powróciło, trzeba jeszcze zobaczyć miasto. Jakiś młody chłopak wyprowadził nas, omijając wojsko na miasto. Gdzie tu iść, miasta nikt nie zna, trafiła się budka z piwem. Po jednym piwku włączyła się opcja turysty, ale ile można chodzić. Wracamy, w pobliżu dworca patrol szybko nas zwinął. Do jakiej jednostki, takiej i takiej, no to wsiadać na tę ciężarówkę. W sumie to i lepiej, bo jednak zmęczenie było duże, a w jednostce może dadzą się przespać. Pełna paka załadowana z niewyraźnymi minami przyszłego kociarstwa, jeden z nas próbuje jeszcze wysiąść. Jeden z dwóch pilnujących nas żołnierzy wydziera japę, gdzie qwa młody, siad na du.ę. Ruszamy, do zobaczenia za bramą koszar.

piątek, 27 marca 2020

Pobór do wojska

Na drugi dzień zgłaszam się do WKU Kozienice. Ciekawy jestem co dalej. Wchodzę, za biurkiem siedzi major. Podaję mu wezwanie, szuka coś w papierach, no jest bumaga. Nic nie pyta, coś wypisuje i daje mi jakiś świstek. Chcę zapytać, czy to bilet do wojska i gdzie mam się wstawić. Uśmiecha się ironicznie i każe postępować wg pisma, które przed chwilą otrzymałem. Odmaszerować! W ułamku sekundy przelatuje mi kilka myśli.
Na korytarzu czytam pismo, za dwa dni mam się zgłosić na dodatkowe badania na ul.Koszykową w Warszawie. O co tu biega? Pytam pozostałych oczekujących, ale oni wiedzą tyle, co ja. W czwartek 18.10.1979 roku zgłosiłem się na ul.Koszykową. Trochę poczekałem, za nim mnie wezwali. Wchodzę do sali, która wygląda jak duży gabinet lekarski. Na początku formalności i pierwsze badanie słuchu, później stomatolog, laryngolog i neurolog. Po badaniach chwilę czekałem, wyszła sekretarka i dała mi skierowanie, żeby 22.10.1979 roku zgłosić się znowu do swojego WKU. Co oni mnie tak kurde ganiają.

Wezwanie na komisję przyszło mi miesiąc wcześniej, a teraz nastąpiło jakieś przyśpieszenie. Jadę na 10.00 do WKU Kozienice, wchodzę, za biurkiem ten sam majora i jeszcze jakiś żołnierz. Pyta o nazwisko i szuka czegoś, nie ma, nie przyszło. Weź żołnierzu, sprawdź jeszcze tam. Młody znajdę szarą kopertę i daje majorowi. Czyta, przegląda, zastanawia się. I co młody czas do woja. Myślałem, że najwcześniej to będzie to na wiosnę 1980 r. Nie ma co czekać, armia potrzebuje ludzi. Gdzie byście chcieli iść, oglądam się do tyłu czy ktoś za mną jeszcze wszedł, nie ma nikogo. No chciałbym gdzieś bliżej. Dobrze, jak sobie życzysz. Poczekaj na korytarzu. Na korytarzu czeka jeszcze jeden na wezwanie. Rozmawiamy, dlaczego tak się dzieje. Mówi mi, że ma jakiegoś znajomego w WKU, który mu mówił, że paru gości z tego WKU załatwiło sobie odroczenie i na to miejsce muszą szybko dać innego.

Po paru minutach wychodzi młody żołnierz i daje mi kopertę. Masz tam bilet, zaświadczenie do zakładu pracy i masz dwa dni na załatwienie wszystkiego. Resztę sam sobie doczytaj. Otwieram kopertę, jest książeczka wojskowa, zaświadczenie do zakładu pracy i bilet. Qwa, CSSMW Ustka, jednostki pływające, wstawić się w czwartek 25.10.1979 r. o ogodz. 8.00. Jestem oszołomiony, miało być blisko i do tego nie tak szybko. Nie będzie czasu na pożegnanie z rodziną i kolegami. Nie wiem co robić, przecież nic nie załatwię. Trudno, czekam jeszcze na tego co, wszedł przed chwilą. Wychodzi, ale ma papiery już ze sobą. Też idzie do woja, ale 27.10.79 r. i do Dęblina na lotnisko. Kuźwa. Przemyślałem, ochłonąłem, a co tam mi zależy, przynajmniej morze zobaczę. Trochę martwi mnie, że to na trzy lata. Wracam do domu, jutro pojadę do pracy i po załatwiam wszystko.

W pracy załatwiam, co trzeba, dostaję odprawę, będzie na pożegnanie, tylko mało czasu mi zostało. W Radomiu spotykam paru kolegów, pijemy po parę piwek i umawiam się z jednym, że pojedzie ze mną pociągiem do Warszawy. Wracam do domu, jest już wieczór we wtorek. Już tu nic nie nawojuję się, jutro w środę i muszę być na 20.00 w Warszawie, skąd odchodzi pociąg chyba do Trzebiatowa. Z kolegami z mojej miejscowości już nie miałem, kiedy się spotkać. Dobrze, że na zabawie w remizie strażackiej zrozumieli, że już idę do woja i trochę wypiliśmy razem.

sobota, 14 marca 2020

Komisja wojskowa

książeczka wojskowa
KOMISJA WOJSKOWA
Były to czasy, że pobór do wojska młodych chłopców odbywał się na wiosnę i jesień. Były jeszcze w mniejszym wymiarze pobory w innych terminach, zwane „dzikimi”. Powołanie do zasadniczej służby wojskowej dostawał prawie każdy zdrowy chłopak. Później, będąc już w wojsku, osobiście przekonałem się, że brali również do armii niezbyt zdrowych.

W Radomiu pracowałem w Zakładach Przemysłu Tytoniowego jak mechanik maszyn. Wrzesień był piękny, za godzinę kończę pracę i wieczorem będę w domu. W domu zastałem wezwanie na wojskową komisję lekarską, idę na zabawę w remizie strażackiej. Na zabawie mówię, że dostałem wezwanie na komisję wojskową, Chyba źle zrozumieli, po paru piwach mieli takie prawo. Musiałem tłumaczyć, że to dopiero komisja. No i zaczęło się, zakupili mi parę piw, no bo w wojsku nie będzie. Otrzymałem mnóstwo rad, nawet od tych, co nigdy w wojsku nie byli.

W pracy poinformowałem, że w poniedziałek 15.10.1979 r. Idę na komisję wojskową i pewnie na wiosnę wezmą mnie w kamasze. Na komisję stawiłem się w wyznaczonym terminie. Jakiś stary budynek, na zadymionym korytarzu głośno. Sami bohaterowie, chichy śmichy, rozglądam się, ale nikogo znajomego nie zauważyłem. Wzywają po parę osób, trochę to trwa. Wychodzi pierwsza grupa, którą natychmiast atakujemy, no i jak było. Już cwaniaczki, zachowują się jak starzy weterani armii. No nie było łatwo, każą się rozebrać do naga i się nachylić. Podchodzi laska i wali rózgą po dupie, hehehe. To takie pierwsze badanie wytrzymałościowe przyszłego żołnierza. Śmiejemy się, nie pier ..olcie, tylko mówcie prawdę. Wejdziecie, to zobaczycie, najważniejsze to dostać kategorie D, całkiem do du.y i aż się usmarkał ze śmiechu. Nareszcie wchodzę z innymi, chyba 10 osób. Na sali zestawione stoły, za którymi siedzą lekarze różnych specjalności oraz laska nie pierwszej świeżości. Każą się rozebrać do naga i stanąć w szeregu w kolejności wezwania. Qwa, w czasie rozbierania oprócz pierwszego nikt nie pamiętał, kto po kim był wyczytywany.
komisja wojskowa
No szfeje, ostatni raz czytam kolejność. Stoimy w szeregu z fajfusami na wierzchu, sprawdzają jeszcze raz po nazwisku.
Kilka pytań, wychodzi laska z jakimś pręciem i każe nachylić się i rozszerzyć pośladki. Może rzeczywiście będzie nas prała po dupie, ale słyszę, jak pod chodzi do każdego. Ten w porządku, ten w porządku, ten też w porządku tylko nie domyty, parskamy śmiechem. Cicho zasrańce, nie było komendy się śmiać. Każą się wyprostować i teraz lekarz podchodzi do każdego i każe zakasłać. Jeszcze po kilka pytań, ubierać się i czekać na korytarzu.
Otrzymujemy książeczki wojskowe ze wpisem zdolny lub niezdolny do zasadniczej służby wojskowej. W kilkunastu dostajemy też wezwanie do stawienia się na drugi dzień (wtorek 16.10.1979r) do WKU Kozienice. Informują nas, że WKU wyda nam zwolnienia do zakładu pracy.

sobota, 11 stycznia 2020

Ostatnie dni "wolności" 😢

Dzisiaj awaria sieci netu zmobilizowała mnie do rozpoczęcia napisania wspomnień opartych na faktach mojej służby wojskowej w marynarce wojennej. Czy to będzie opowiadanie, powieść, pamiętnik, a może nowy amatorski gatunek w stylu disco polo? Sam nie wiem, ponieważ nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu czegokolwiek oprócz podań.
To będą na pewno połączone różne style z odrobiną humoru, co doda moim tekstom unikalnego charakteru. Na pewno będzie to prawda widziana w różnych okresach przymusowej służby wojskowej.
I tu nadeszła pomoc w usłudze blogowania. Mam nadzieję, że mój zapał nie spłonie, a was pochłonie relacja, jak to w marwoju było.
Życzę przyjemnego czytania.

Kończyły się wakacje 1979 roku, zapach lata odchodził razem z malejącym żarem sierpniowych dni. Zbliża się złota polska jesień, która zaplecie babim latem pola, lasy, łąki i przyklei się do twarzy. Czuję radość, że już nie muszę się uczyć. Okres nauki w Liceum został zaliczony. Czas beztroskiego hulania mija, koledzy wyjeżdżają do szkół, a ja co będę robił tu na wsi? Koniec pomagania rodzicom w gospodarce i życia na ich łasce. Pod koniec sierpnia czekałem na przystanku autobusowym. Nie mogłem się już doczekać, kiedy „ogórek” podjedzie i nareszcie wyruszę do miasta R.
Ogórek to żargonowa nazwa autobusu. Chodzę nerwowo wokół słupka przystanku autobusowego, na którym wisi zardzewiała tabliczka z rozkładem jazdy. Próbuję odczytać godzinę odjazdu. Rozkład bardzo nieczytelny spowodowany korozją i śladami po strzelaninie. Prawdopodobnie pełnił funkcję tarczy sprawdzającej umiejętności właścicieli proc.
Tajemnicze czarne kropki pozostawione przez muchy i pająki uzupełniły zaszyfrowanie godzin kursowania autobusów. Eee, k.rwa! Gdzie Ty jedziesz? Zatrybiłem, że to do mnie. Odwracam się i widzę roześmianą twarz „Bawolego Oka”. Nie folguje i dalej mnie atakuje – na pekaes czekasz? Odpowiadam mu w jego stylu, a ch.j Cię to obchodzi. Nie mam ochoty na rozmowę, na szczęście słyszę już charakterystyczny rechot jelczowskiego silnika. Za chwilę sylwetka ogórka wyłania się zza wzniesienia. Do okien ma kolor niebieski, a górę jasnobeżową.
Pisk hamulców wyzwala gęsią skórę. Cześć kolego, kiedy indziej pogadamy. „Bawole oczko” w szerokim uśmiechu odsłania cały swój dwurzędowy garnitur z ubytkiem jedynki. Łapię podręczny bagaż i z ulgą otwieram drzwi autobusu. Do Radomia proszę, konduktor dziurkuje specjalnymi cążkami bilet i wydaje mi resztę. Siadam przy oknie, autobus rusza. Odchodzący kolega wzbija chmurę kurzu z polnej drogi. Nigdzie mu się nie spieszy. Sylwetka jego i mojego domu maleje z każdą sekundą.

Patrzę na przesuwające się za oknem pola, drzewa, wsie i coraz bardziej robi mi się smutno. Szybko jednak odganiam chwilę słabości. Oprócz mnie jedzie jeszcze dwie osoby. Kurde nie ma, na czym oka zawiesić. Na następnym przystanku nikt nie wsiada.
Zamyśliłem się i nie zauważyłem, kiedy do autobusu wsiadła fajna laska. Włosy czarne, obcisły sweterek ładnie podkreślał kształtną figurę z rzucającym się w oczy obfitym biustem. Reszty dopełniała krótka spódniczka z pięknie opalonymi nogami. Usiadła po drugiej stronie przede mną. Mogę ją dyskretnie obserwować. Siedzi Sama i ja Sam. Gdyby tak autobus był pełny i jedno miejsce wolne koło mnie, może by usiadła. Głupio teraz tak zmienić miejsce na obok niej. Gadane niby mam, ale śmiałości mi brak. Zresztą na pewno zaraz wysiądzie w miasteczku Z.

Jednak los miał inne plany. Autobus w miarę szybko pokonywał kolejne kilometry, a ja próbowałem ukryć mój zawód i rozczarowanie. Moje myśli krążyły wokół fantazji o tym, jak to byłoby, gdybyśmy zaczęli rozmowę. Gdyby tak po prostu powiedzieć "cześć", uśmiechnąć się i dać jej znać, że zwróciłem uwagę na jej obecność? Tylko jak to zrobić, kiedy w głowie miałem taką mieszaninę treściwej niepewności i dziecięcej ekscytacji?
W końcu postanowiłem, że nie ma co marnować tej chwili. Blisko mnie siedziała piękna dziewczyna, a ja byłem na progu nowego etapu życia, które miało wkrótce rozpocząć się w armii. Ze wszystkich miejsc, w których mogłem zainicjować jakąś interakcję, to było miejsce idealne. Otworzyłem usta, aby powiedzieć coś mądrego, ale akurat w momencie, kiedy przygotowywałem się do palnięcia głupoty, nieoczekiwanie autobus wpadł w dziurę. Obejrzała się i zobaczyła, że patrzę na nią. Poczułem, jak robi mi się gorąco, a serce skacze.
Musiałem zrobić głupią minę, bo dziewczyna się roześmiała. Speszony, ale i ośmielony palnąłem. Ty też czujesz te nieprzyjemne wibracje, gdy koła autobusu wpadają w dziury drogowe? Znowu się uśmiechnęła i coś powiedziała. Przesiadłem się bliżej, przepraszam, ale nie usłyszałem, co powiedziałaś. Powiedziałam, że strasznie trzęsie na tej drodze. Tu byliśmy zgodni i zaczęliśmy rozmawiać.
Jej imię brzmiało (nie pamiętam), była z pobliskiej wsi, a w Radomiu chciała spotkać się z przyjaciółkami. Wzrok mi się rozjaśnił, a myśli, które wcześniej trzymały mnie w smutku, zaczęły wypełniać się pozytywnymi marzeniami. Czas zleciał w mgnieniu oka, rozmowa była nieskrępowana, jakbyśmy znali się od zawsze.

Jednak w miarę jak podróż dobiegała końca, mój nastrój wrócił do rzeczywistości. Musiałem przecież stawić czoła nowemu życiu w wojsku, z dala od rodzinnego domu, od tych, wobec których czułem bliskość, a spotkanie z nieznajomą dziewczyną przypomniało mi, że za chwilę stracę takie momenty.
Dotarliśmy do Radomia, dziewczyna poszła w swoją stronę, a ja w swoją. Poczułem smutek i ruszyłem za nią, ale się rozmyśliłem. Zatrzymałem się na moment, patrząc, jak jej sylwetka znika w tłumie.
Wspomnienie tej chwili będzie dla mnie motywacją w nadchodzących miesiącach. Wojsko miało być innym światem, ale wiedziałem, że zawsze można wrócić do tych krótkich spotkań i uśmiechów, które sprawiają, że życie jest piękne, nawet w najtrudniejszych czasach.
Zabrzmiał dzwonek w mojej głowie. Czas zahartować się na nowo. Wkrótce miałem stawić czoła nowej rzeczywistości, ale obiecałem sobie, że ta chwila nie zostanie zapomniana.
Na horyzoncie rysowała się nowa przygoda – moja służba, która miała dostarczyć jeszcze wiele nieznanych emocji. Tak oto, zaczynałem własny rozdział w życiu, z niewielką iskierką radości w sercu, które powoli uczyło się nie rezygnować z marzeń.