Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obierak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obierak. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 kwietnia 2025

Drużyna kuchenna, obiad, listy

Minęło dwa tygodnie i nastała do zaliczenia trzecia sobota na K-13. Po obieraku wróciliśmy do sobotnich obowiązków. Na obiedzie czekała nas niespodzianka w postaci porcji ziemniaków w stylu co kot napłakał.
Okazało się, że brak naszego rozsądku w czasie obierania ziemniaków przełożył się później obiad. Wiadomo starsi służbą i dowódcy dostali odpowiednie porcje, a my tylko na ząb.
Na następnym obieraku obieraliśmy warzywa tak, żeby zostało ich, jak najwięcej. Kucharz, który sprawdzał naszą pracę, powiedział, że poprzednio świnie miały większą wyżerkę. Nikt nas nie pilnował, bo sami zrozumieliśmy, że byle jakie obieranie warzyw działało na naszą niekorzyść.

W czasie pobytu w Ustce byłem parę razy w drużynce kuchennej i raz jako dyżurny kuchni. Dla mnie drużynka kuchenna była przeje...ana. Od rana do wieczora cały czas zapieprz, najwięcej było sprzątania i mycia garów. Wieczorem po kolacji na posadzkę kuchni była wylewana woda z jakimś środkiem czystości i trzeba było na początku tak szczotkować, żeby powstała piana o odpowiedniej wysokości. Było ciężko, ale jak nie było w pobliżu kucharza i jego pomocników, to czasami dokazywaliśmy między sobą, np. rzucanie szmatą.
Trzeba było się pilnować, żeby nią nie oberwać. Raz po takiej akcji szmata wpadła do kotła, ale to było w trakcie mycia go i została wyciągnięta. Słyszeliśmy opowieści o szmacie czy bucie w zupie, ale to były chyba takie plotki.
My pilnowaliśmy czystości, bo mieliśmy już złe doświadczenie z obieraniem warzyw, które obróciło się przeciwko nam. Po takim dniu ledwo powłóczyłem nogami, można było usnąć na stojąco.

Raz trafił się w porządku kucharz. Akurat wtedy byłem dyżurnym kuchni. Kucharz dla drużynki kuchennej przyniósł ciepły chleb, marmoladę, trochę mleka, a mnie zawołał do swojej kanciapy. Nalał mi śmietany i dał pajdę świeżutkiego chleba oraz kawałek kiełbasy. Gdy wcinałem te smakołyki jak zając kapustę, on brzdąkał na gitarze.
Źle wspominam czystość talerzy i kubków. Przeważnie były niedomyte, takie tłuste. Nie pamiętam czy to była niedbałość myjących, czy brak odpowiednich środków do mycia i samą wodą nie dawało rady usunąć tłuszcz. O ile pamiętam talerze i kubki były plastikowe, a tace aluminiowe lub metalowe (może były plastikowe — niech ktoś sprostuje to w komentarzu).
Czasami wydawało mi się, że na kuchni i stołówce był syf totalny, tłuste wszystko, łącznie z plastikowymi kubkami. Dla nas kotów to była ciężka harówka, a funkcyjni jechali na nas. Dyżurny stołówki stał w pobliżu okienek, gdzie wydawano posiłki i pilnował niby porządku oraz prawidłowej gramatury porcji.
Praktycznie dyżurny kot nie miał nic do gadania. Kiełbasa krojona była z obu stron pod kątem 60 stopni i o długości 7 cm. Oczywiście oficerowie, podoficerowie mieli krojona kiełbasę jakimś innym nożem, bo wyglądała na większą.
Może jeszcze przypomni się coś z obieraka i drużynki kuchennej to dalej uzupełnię.

Listy były rozdawane po obiedzie, bo mieliśmy kilka minut wolnego. Podoficer wyczytywał pierwsze nazwisko i zadowolony marynarz z uśmiechem na twarzy wystartował ostro po odbiór.
Już wyciągał rękę po upragniony list, a tu zonk. Hola, podoficer uważnie ogląda kopertę i wącha ją. W miejscu zaklejenia widoczne są krzyżyki. Pyta marynarza, po co są te krzyżyki, ale nie zna odpowiedzi. Zresztą my wszyscy zastanawialiśmy się, po co te skrzyżowane kreski, chyba dla ozdoby, bo przecież nie dla zabezpieczenia.
Mat liczy krzyżyki i każe za każdy znaczek krzyżykowy robić pięć pompek. Nazbierało mu się pięćdziesiąt. Następny list pachniał dziewczyną i delikwent też musiał pompować. Listy bez krzyżyków i od rodziców nie podlegały pompowaniu.
Wobec takiego stanu rzeczy, każdy na początku swoich listów, informował, żeby ich nie krzyżykować oraz nie przysyłać w perfumowanych kopertach.
Listy od dziewczyn, nawet gdy nie były pachnące czy krzyżykowane zawsze podlegały pompowaniu. Dlatego nikt się do tego nie przyznawał. Jednak gdy się wydało, że kot oszukał, to jechał dodatkowe pompki.

czwartek, 20 marca 2025

Maski na ryj, musztra, obierak i delbeta

Maski na ryj, musztra, obierak. Kociarstwo ostro jedzie, a sierść się sypie.
Nowy dzień, ale rytm dnia ten sam co poprzednio. Pobudka, pobudka, bieg, bieg, biegiem na zaprawę. Jest coraz chłodniej, ale dbają o nas, żeby nie było nam zimno. Repertuar na chłód jest bogaty: bieg, podskoki, przysiady, pompki, kaczuchy, żabki itp.
Pobudka to sygnał do działania, a każdy z nas wie, że poranny bieg to początek ciężkiego tego dnia, w którym jeszcze kilka razy skutecznie podniosą nam tętno. Z każdym dniem czuję, jak moje ciało staje się silniejsze, a umysł bardziej zdeterminowany. To nie tylko fizyczne przygotowanie, ale także mentalna siła, która pomaga mi stawić czoła wyzwaniom w nowej rzeczywistości.
Wszystkie przemarsze na różne zajęcia, posiłki, ćwiczenia są wykorzystywane na doskonalenie kroku defiladowego. Zaprezentujemy go na przysiędze, do której jest jeszcze daleko. Czasami wydaje mi się, że nigdy nie doczekam tej chwili, bo do połowy grudnia w tych warunkach to wieczność. Czasami takie myśli gdzieś się plątają, ale szybko się ulatniają wraz z dolatującym wrzaskiem dowódcy.

Na ogół z każdym dniem zaczyna rozpierać mnie duma, że dobrze to wytrzymuję. Zaczynam już żartować, robić jaja oraz kombinować jak się wymiksować z różnych dodatkowych poza kolejnością metod zwiększania dyscypliny.
Już wiem, że nie należy się zbytnio wychylać w czymkolwiek i nie dać powodów prostowania osobowości w postaci musztry pojedynczego żołnierza i nocnych prac dyscyplinujących. Jednak to nie zawsze uchroni przed kaprysem starszych służbą. Ciekawa, a raczej śmieszna jest musztra pojedynczego żołnierza, np. zbiórka w dwuszeregu.
Żołnierz na komendę Zbiórka w dwuszeregu pada na czworaka, przednie ręce i głowa to pierwszy szereg, a nogi i du.a, to drugi szereg :). Kilka takich powtórzeń zbiórki pojedynczego i kot się poci. Mat wtedy komentuje, że kot ma za grube futro :).
Dla nas obserwatorów, to rzeczywiście zabawny sposób przedstawienia musztry. Tego rodzaju humorystyczne podejście do poważnych tematów, jak wojskowe ćwiczenia, może rozładować napięcie i sprawić, że sytuacja stanie się bardziej zrelaksowana. Tego rodzaju żarty mogą być także sposobem na zacieśnienie więzi w grupie, bo wspólne śmiechy często budują atmosferę zaufania i koleżeństwa. Trzeba tylko uważać, żeby nie śmiać się za głośno, bo jak nie spodoba się dowódcy nasze rżenie, to za chwilę też sami będziemy padać na cztery łapy.

Po śniadaniu znowu intensywne szkolenie z obsługi broni KBK AK. I tak do obiadu, składamy i rozkładamy broń. Robimy to coraz szybciej, jeszcze kilka takich ćwiczeń i z zamkniętymi oczami damy radę. Dla utrwalenia nawyków i zdobytej wiedzy po obiedzie tłuczemy samo. Oczywiście zdarzały się różne problemy, ktoś coś źle włożył itd.

No i nastał następny dzień słonia. Od rana do nocy, biegamy, maszerujemy, pocimy się w tych kondonach z maskami na ryju. Granat z lewej, granat z prawej, lotnik kryj się i raz po raz zaliczamy glebę. Na początku ćwiczeń pada i nie podnosi się jeden z marynarzy.
Mat drze na niego ryja, a on nie reaguje. Myślałem, że wali w .uja. Mat zrywa mu maskę, podbiega do niego drugi dowódca i nachyla się nad nim. Nie wiem, co mu robili, bo działo to się w pewnej odległości ode mnie. Za chwilę biedak wstał, blady był jak ściana. Zarządzili zbiórkę w dwu szeregu i kazali zdjąć maski oraz L-1. Poinformowali nas, że ten blady kot nie wyjął korka zabezpieczającego z pochłaniacza.
Dla utrwalenia wiedzy z posługiwania się sprzętu ochrony dróg oddechowych wypierdolimy was w kosmos. Ty zapchlony kocie będziesz przez 10 minut wkładał i wyjmował korek pochłaniacza ochrony dróg oddechowych, a pozostali w tym czasie będą mieli jazdę. Pluton w natarciu, pluton w obronie, bieganie, czołganie się, gleba raz po raz z okopywaniem. Zdążyłem wbić parę razy saperkę w lędowską ziemię i już krzyk, że za rowem z wodą trzeba kopać okopy.
To były długie wyczerpujące, masakrujące nasze organizmy minuty.
Po tym docieraniu dostaliśmy czas na odpoczynek, ale z małym haczykiem, trzeba było stać. Mat pyta podpadziochę od maski czy fajnie było mu patrzeć, jak koledzy nacierali w różnych figurach akrobatycznych, ryjąc ziemię poligonu. Bidula nic nie odpowiedział, bo czuł, że teraz jego kolej. Mat powiedział mu, że będzie ćwiczył prawie to samo co przed chwilą koledzy, ale we współpracy z maską. Najpierw kilka razy trening z maską, żeby utrwalić zakładanie i zdejmowanie oraz utrwalenie nawyku odtykania pochłaniacza.
Potem atakował glebę na wszelkie możliwe komendy z dodatkiem maski na twarzy. Skakał, biegał, czołgał się, krył się w zagłębieniach.
W pewnym momencie leciał jak pijany, aż wpierdolił się do rowu z wodą, widocznie maska mu zaparowała. Pomimo że też dostaliśmy za niego w dupę, zrobiło mi się go żal. Gdy wygramolił się z rowu, mat dał mu już odbój ze specjalnej musztry dyscyplinującej, która miała i nam utrwalić pamięć raz na zawsze, że korek trzeba wyjmować.

Wracając, ledwo powłóczymy nogami, pilnuję się, żeby nie podpaść, bo nie chciałbym w tym momencie zaliczyć orbitę wokół maszerującej kompanii. Tylko o tym naszym koledze od korka mat nie zapomniał i zaliczył w czasie powrotu do koszar kilka orbit wokół maszerującej kolumny. Dzień słonia w bólach zaliczony.

„Piątek, piąteczek, byle nie podpaść” to popularne dzisiaj powiedzenie w polskim języku, które często używane jest w kontekście weekendu i luzu, jaki przynosi piątek. To także sposób na wyrażenie radości z nadchodzącego końca tygodnia pracy. Warto dodać, że w polskiej kulturze piątek często kojarzy się z relaksem, spotkaniami ze znajomymi lub rodziną oraz różnymi formami spędzania wolnego czasu. Jednak w armii ten piąteczek zwiastował tylko nadchodzącą sobotę i niedzielę, ale to nie oznaczało wielkiego rozluźnienia. Na te dni były przygotowane inne „zabawy” dla kotów.

Pobudka, zaprawa, sprzątanie rejonów, śniadanie, musztra, szkolenie, obiad, zajęcia popołudniowe. Przed kolacją zbiórka i przemarsz do izby lekarskiej. Mat nie chciał nam powiedzieć, po co nas tu przyprowadził. Śmiał się tylko, że dostaniemy w dupę. Na korytarzu rozebrani do pasa stanęliśmy pojedynczo. Ktoś rzucił uwagę, miało być w dupę, to, po co zdjęliśmy górę ubrania, raczej powinniśmy spuścić spodnie. Czekaliśmy, dowcipkując, aż pojawili się duchy w białych kitlach. Zostaliśmy zaczepieni w ramię, podobno była to uodporniająca organizm tzw. delbeta. Prosto z izby pomaszerowaliśmy na kolację. Dziennik telewizyjny, sprzątanie rejonów, capstrzyk.

Jakość zleciało i już myślałem o sobocie, będzie trochę lżej niż na poligonie. O 22-giej już leżymy regulaminowo na wozach, światła zgasły i oczy też już mi się skleiły. Nagle trzask otwieranych drzwi i wpadają we dwóch.
Wypad z wozów! Otwierać szafki, sprawdzenie porządków wg kodu. Qwa, nikt nie dowiedział się, jaki dzisiaj obowiązuje tajny kod porządkowy w szafkach. To takie to ważne gdzie stoi pędzelek do golenia, a gdzie szczoteczka itp. Czy te głupoty pomogą armii wygrywać bitwy? Wszystko z szafek ląduję na podłodze. My wkurwieni, a oni zadowoleni. Układać wg kodu! Co koty, zapomniało się, że była zmiana kodu.
Pojedynczo co 3 sekundy biegieeeem do podoficera po kod szyfrujący szafki. Pędzimy w piżamach (w tym stroju wyglądamy jak ofermy) po korytarzu do podoficera po kod. Wyłapują kilku, że biegli poniżej lamperii, a należy biec powyżej lamperii. Takie jaja sobie robili z nas. Ciekawy byłem, jak to biegnie się poniżej lub powyżej lamperii, ale wolałem nie pytać.
Zanim będziecie porządkować swoje przedmioty, przybory itd., mam jeszcze jedną wiadomość i wyjmuję kartkę. Odczytuje z niej kilkanaście nazwisk. Te osoby jutro o godzinie 4 tej rano mają stawić się z niezbędnikami na stołówce. Teraz układać swój żołnierski dobytek i spać. Może wpadniemy jeszcze raz sprawdzić, czy kod się zgadza i się śmieją.
Wśród wymienionych byłem i ja. Już leżąc, myślę jak tu wstać przed czwartą, żeby nie podpaść. Kto nas obudzi? Zegarków nie mamy. Zastanawiam się, czy czasem nie spróbować nie zasnąć, bo do 3,40 już nie daleko. Może jeszcze w międzyczasie znowu wpadną sprawdzać ułożenie w szafkach, tak jak sugerowali.
Zastanawiając się na tym, nie wiadomo, kiedy odleciałem w głęboki sen. Ktoś mnie szarpie za ramię, chyba mi się śni, zaraz to minie. Znowu czuję lekkie potrząsanie i szept, wstawaj. Otwieram oczy i przy świetle wpadającym przez okno widzę podoficera, który cicho mówi, że idziemy na obierak do kuchni. Pomału dochodzę do siebie, ubieram się i wychodzę przed budynek kompanii. W kolumnie dwójkowej maszerujemy do stołówki. Po drodze analizuję, co się wydarzyło parę godzin wcześniej i teraz. Podoficer każdego wyznaczonego na obierak budził tak, żeby nie obudzić pozostałych. Jednak jakieś ludzkie odruchy jeszcze mu pozostały. Później dowiedziałem się, że on jest tylko z poboru pół roku wcześniej i po K-13 został w Ustce.

Zatrzymaliśmy się przed stołówką, podoficer kazał nam czekać i gdzieś poszedł. Wrócił z pomocnikiem kucharza i zaprowadził nas jakiegoś ciemnego pomieszczenia, wyglądało jak duża piwnica.
Zobaczyliśmy stos ziemniaków i trochę innych warzyw, które mieliśmy oczyścić i obrać. Kucharz powiedział na, że od nas zależy, jaki będzie obiad i ulotnił się razem z naszym prowadzącym. Było nas chyba z dziesięciu. Obieranie ziemniaków i warzyw nożem od niezbędnika to była mordęga.
Większość z nas nigdy nie obierała ziemniaków i nikt nie przykładał się do tego. Nikt nas nie pilnował, mieliśmy czas na pogaduchy, żarty i inne wygłupy.
Jednym z ziemniaka mało co zostawało, wychodziła im z dużego kartofla mała kostka. Nikt się nie przejmował, że zastrugaliśmy dużo odpadów. Plusem obierana było uzupełnienie witamin z marchwi, cebuli, rzepy, szkoda, że nie było jabłek. Opowiadaliśmy kawały i coś o sobie, przeważnie z jakich miejscowości pochodzimy.
W czasie obierania warzyw poczułem, że zaczyna mnie boleć ramię. Inni też o tym mówili i stwierdziliśmy, że to po tym szczepieniu. W czasie obierania brało nas spanie i marzyliśmy, żeby się wreszcie wyspać, ale kiedy to będzie, nikt nie wie.
Ktoś mówi, przynajmniej zaprawa nas dziś ominie. Oczadziałeś z radości w tej piwnicy, przecież w soboty nie ma zaprawy. Tak to leciało, aż do powrotu na kompanię.