sobota, 8 sierpnia 2020

Podróż do jednostki w Ustce

Ostania noc w domu przed wyjazdem do jednostki w Ustce minęła szybko. Nie było żadnych szczególnych pożegnań, zero alkoholu w domu. Krótka rozmowa z rodziną i na drugi dzień spotkałem się z kolegą w Radomiu. Pogoda jak na październik była piękna, taka złota Polska jesień.
W Parkowej wypiliśmy trochę alkoholu, zrobiliśmy jeszcze obchód miasta i w drodze na dworzec PKP spotkaliśmy koleżankę kolegi. Po krótkiej rozmowie zdecydowała, że pojedzie z nami do Warszawy. Jak chce, niech jedzie, będzie weselej. W głowie trochę szumiało, nastrój bojowy udzielił się nam wszystkim. W pociągu nie zauważyłem, żeby ktoś wybierał się do wojska. Zresztą staliśmy w zapchanym korytarzu.

W wesołym nastroju szybko dotarliśmy na Dworzec główny. Wysiadamy, trochę jestem zdezorientowany, ale po chwili wszystko wraca do normy. Mam jeszcze pół godziny, kolega wyczarował flaszkę. Zauważyłem grupki podpitych młodych ludzi, z ich rozmowy wynikało, że też jadą do woja. Było głośno, krzyki, pożegnania, nie wiadomo było, kto jedzie do wojska, a kto tylko chce się pożegnać z kolegami, chłopakami i dziewczynami. Trochę to wyglądało nie fajnie, tak jakby szli na stracenie lub rzeź. Szkoda rozstawać się z dotychczasowym życiem, ale przecież nie długo wrócę. Pocieszam się myślami, że to będzie coś innego, przygoda na okrętach marynarki wojennej. Podjeżdża pociąg i nagle zrobił się ogromny wrzask, tłum młodych rzucił się do pociągu. Ostanie uściski i też ląduję w pociągu.

Jest tłok i głośno, już słychać rozmowy, kto i gdzie jedzie. Jest już ciemno, na słabo oświetlonym korytarzu wędrują tłumy, przeciskając się w poszukiwaniu wolnego siedzącego miejsca. Robi się coraz głośniej, śmiechy, żarty. Na kolejnych przystankach dosiadają się nowi przyszli obrońcy granic. Zaczynamy się integrować w grupki zdążające do tych samych miejscowości, a nawet do tych samych jednostek. Pociąg mknie, dalej jest już ciemno i pada deszcz. Mam szczęście, na korytarzu przepychał się młody do WC, stracił równowagę i wylądował na mnie. Zaczęliśmy rozmawiać, też jedzie do Ustki. Kazał mi zaczekać, będę wracał, to Cię wkręcę do przedziału. Co za przygłup, niby gdzie miałbym iść. Za chwilę rzeczywiście wraca i mówi do mnie, że zmieszczę się jeszcze do ich przedziału. Idę za nim, w przedziale na dymione jak w jaskini, napier...lone ludzi, że nie ma bardzo gdzie nogi postawić. Kolo, krzyknął, żeby zrobić trochę miejsca, bo znalazł ziomala (niby mnie), który jedzie też do Ustki.
No i zaczęło się, pojawiła się wóda i między kolejnymi kieliszkami, a właściwie jedną szklanką musztardówą rozmowy na temat Kto, gdzie itd. Już czułem, że mam w czubie i następną kolejkę chciałem opuścić. Śmieją się, no co ty do woja idziesz to nie możesz być słabiakiem, bo będziesz ciągle na szmacie jeździł. Przedział wypełnił się rechotem, przechyliłem musztardówę i po ostatnim łyku czułem, że mi rośnie. Dobrze, że światło było ciemne, chyba zrobiłem się czerwony, oczy mi prawie na wierzch wyszły, na szczęście przetrzymałem napór zbuntowanego żołądka. Uf, chyba wóda się skończyła, idę do WC, buja okropnie. W kiblu bajzel jak po wybuchu granatu. Wracam, a tu qwa pcha się z wózkiem i drze się, piwko, piwko, a tu nie ma gdzie nogi postawić. Nie wracam do przedziału, przewietrzę się przy oknie, ale weź go i otwórz. Dobrze, że następne jest otwarte, jakoś się przecisnąłem, jaka ulga. Wracam do przedziału, towarzystwo drzemie, ja też trochę się kimnąłem. Obudził mnie głos, Gdynia wysiadać czy wsiadać. Zrobiło się luźniej, ale dalej drzemiemy.
Nagle ktoś szarpie mnie za ramię, Lębork wysiadamy, na półprzytomny wytaczam się na peron. Jest nas duża grupa, która dzieli się na mniejsze grupki. Jest jeszcze ciemno, ktoś mówi, że pociąg do Ustki jest za parę godzin, chyba około ósmej. Co za zadupie, co tu robić, ciemno wszędzie, głucho wszędzie, zimno i do domu daleko. Padło hasło idziemy na miasto, łazimy w pobliżu dworca, dobry nastrój zastąpił kac. Zaczyna siąpić drobny deszcz, ale spotykamy tubylca, który wskazuje nam adres meliny. No to idziemy, trafiamy w miejsce wyglądające bardziej na wieś niż miasto. Rozpijamy z trudem alkohol i kręcimy się po dworcu.
Nareszcie rozwidnia się, ktoś mówi, że nie ma co się spieszyć, na 8.00 do jednostki i tak nie zdążymy. Ktoś straszy, że za każdą spóźnioną godzinę będzie kara. Pojawili się cywile na dworcu, którzy mówią, że jak chcemy trochę jeszcze pobyć na wolności, to musimy zniknąć z dworca, bo zaraz żandarmeria się tu pojawi. Idziemy na miasto, ale wszystko jeszcze pozamykane. Na poprzednią melinę nikt nie trafi, ale spotkaliśmy gościa, który podprowadził nas do innej „wytwórni”. Po pół litra na trzech, żeby nie paść. Gdzie tu wypić, w dodatku w brzuchu burczy. Bar mleczny otwarty, ale po zupie mlecznej może być niewesoło. Jest jeszcze pomidorówka z makaronem, chyba z wczorajszego dnia, bo jakaś o dziwnym smaku, a może to nie wina zupy.
Wychodzimy i pociągamy w bramie z gwinta, czuję, że zaraz oddam pomidorówkę. Chłopaki, o 10 tej otworzą tę knajpę, co ją mijaliśmy, idąc na melinę, ja muszę coś zjeść, bo nie dam rady wypić. Reszta też miało podobny dylemat. W knajpie zamawiamy żurek i bigos oraz herbatę. Po żurku dyskretnie polewamy do szklanki po herbacie. Zrobiło się cieplej, przyjemniej i powróciła werwa.

Około południa wracamy na dworzec, patrol żandarmerii idzie w naszą stronę, ale my wsiadamy już do ciuchci jadącej do Ustki. Dworzec w Ustce obstawiony wojskiem. Kurde, zdrowie powróciło, trzeba jeszcze zobaczyć miasto. Jakiś młody chłopak wyprowadził nas, omijając wojsko na miasto. Gdzie tu iść, miasta nikt nie zna, trafiła się budka z piwem. Po jednym piwku włączyła się opcja turysty, ale ile można chodzić. Wracamy, w pobliżu dworca patrol szybko nas zwinął. Do jakiej jednostki, takiej i takiej, no to wsiadać na tę ciężarówkę. W sumie to i lepiej, bo jednak zmęczenie było duże, a w jednostce może dadzą się przespać. Pełna paka załadowana z niewyraźnymi minami przyszłego kociarstwa, jeden z nas próbuje jeszcze wysiąść. Jeden z dwóch pilnujących nas żołnierzy wydziera japę, gdzie qwa młody, siad na du.ę. Ruszamy, do zobaczenia za bramą koszar.

piątek, 27 marca 2020

Pobór do wojska

Na drugi dzień zgłaszam się do WKU Kozienice. Ciekawy jestem co dalej. Wchodzę, za biurkiem siedzi major. Podaję mu wezwanie, szuka coś w papierach, no jest bumaga. Nic nie pyta, coś wypisuje i daje mi jakiś świstek. Chcę zapytać, czy to bilet do wojska i gdzie mam się wstawić. Uśmiecha się ironicznie i każe postępować wg pisma, które przed chwilą otrzymałem. Odmaszerować! W ułamku sekundy przelatuje mi kilka myśli.
Na korytarzu czytam pismo, za dwa dni mam się zgłosić na dodatkowe badania na ul.Koszykową w Warszawie. O co tu biega? Pytam pozostałych oczekujących, ale oni wiedzą tyle, co ja. W czwartek 18.10.1979 roku zgłosiłem się na ul.Koszykową. Trochę poczekałem, za nim mnie wezwali. Wchodzę do sali, która wygląda jak duży gabinet lekarski. Na początku formalności i pierwsze badanie słuchu, później stomatolog, laryngolog i neurolog. Po badaniach chwilę czekałem, wyszła sekretarka i dała mi skierowanie, żeby 22.10.1979 roku zgłosić się znowu do swojego WKU. Co oni mnie tak kurde ganiają.

Wezwanie na komisję przyszło mi miesiąc wcześniej, a teraz nastąpiło jakieś przyśpieszenie. Jadę na 10.00 do WKU Kozienice, wchodzę, za biurkiem ten sam majora i jeszcze jakiś żołnierz. Pyta o nazwisko i szuka czegoś, nie ma, nie przyszło. Weź żołnierzu, sprawdź jeszcze tam. Młody znajdę szarą kopertę i daje majorowi. Czyta, przegląda, zastanawia się. I co młody czas do woja. Myślałem, że najwcześniej to będzie to na wiosnę 1980 r. Nie ma co czekać, armia potrzebuje ludzi. Gdzie byście chcieli iść, oglądam się do tyłu czy ktoś za mną jeszcze wszedł, nie ma nikogo. No chciałbym gdzieś bliżej. Dobrze, jak sobie życzysz. Poczekaj na korytarzu. Na korytarzu czeka jeszcze jeden na wezwanie. Rozmawiamy, dlaczego tak się dzieje. Mówi mi, że ma jakiegoś znajomego w WKU, który mu mówił, że paru gości z tego WKU załatwiło sobie odroczenie i na to miejsce muszą szybko dać innego.

Po paru minutach wychodzi młody żołnierz i daje mi kopertę. Masz tam bilet, zaświadczenie do zakładu pracy i masz dwa dni na załatwienie wszystkiego. Resztę sam sobie doczytaj. Otwieram kopertę, jest książeczka wojskowa, zaświadczenie do zakładu pracy i bilet. Qwa, CSSMW Ustka, jednostki pływające, wstawić się w czwartek 25.10.1979 r. o ogodz. 8.00. Jestem oszołomiony, miało być blisko i do tego nie tak szybko. Nie będzie czasu na pożegnanie z rodziną i kolegami. Nie wiem co robić, przecież nic nie załatwię. Trudno, czekam jeszcze na tego co, wszedł przed chwilą. Wychodzi, ale ma papiery już ze sobą. Też idzie do woja, ale 27.10.79 r. i do Dęblina na lotnisko. Kuźwa. Przemyślałem, ochłonąłem, a co tam mi zależy, przynajmniej morze zobaczę. Trochę martwi mnie, że to na trzy lata. Wracam do domu, jutro pojadę do pracy i po załatwiam wszystko.

W pracy załatwiam, co trzeba, dostaję odprawę, będzie na pożegnanie, tylko mało czasu mi zostało. W Radomiu spotykam paru kolegów, pijemy po parę piwek i umawiam się z jednym, że pojedzie ze mną pociągiem do Warszawy. Wracam do domu, jest już wieczór we wtorek. Już tu nic nie nawojuję się, jutro w środę i muszę być na 20.00 w Warszawie, skąd odchodzi pociąg chyba do Trzebiatowa. Z kolegami z mojej miejscowości już nie miałem, kiedy się spotkać. Dobrze, że na zabawie w remizie strażackiej zrozumieli, że już idę do woja i trochę wypiliśmy razem.

sobota, 14 marca 2020

Komisja wojskowa

książeczka wojskowa
KOMISJA WOJSKOWA
Były to czasy, że pobór do wojska młodych chłopców odbywał się na wiosnę i jesień. Były jeszcze w mniejszym wymiarze pobory w innych terminach, zwane „dzikimi”. Powołanie do zasadniczej służby wojskowej dostawał prawie każdy zdrowy chłopak. Później, będąc już w wojsku, osobiście przekonałem się, że brali również do armii niezbyt zdrowych.

W Radomiu pracowałem w Zakładach Przemysłu Tytoniowego jak mechanik maszyn. Wrzesień był piękny, za godzinę kończę pracę i wieczorem będę w domu. W domu zastałem wezwanie na wojskową komisję lekarską, idę na zabawę w remizie strażackiej. Na zabawie mówię, że dostałem wezwanie na komisję wojskową, Chyba źle zrozumieli, po paru piwach mieli takie prawo. Musiałem tłumaczyć, że to dopiero komisja. No i zaczęło się, zakupili mi parę piw, no bo w wojsku nie będzie. Otrzymałem mnóstwo rad, nawet od tych, co nigdy w wojsku nie byli.

W pracy poinformowałem, że w poniedziałek 15.10.1979 r. Idę na komisję wojskową i pewnie na wiosnę wezmą mnie w kamasze. Na komisję stawiłem się w wyznaczonym terminie. Jakiś stary budynek, na zadymionym korytarzu głośno. Sami bohaterowie, chichy śmichy, rozglądam się, ale nikogo znajomego nie zauważyłem. Wzywają po parę osób, trochę to trwa. Wychodzi pierwsza grupa, którą natychmiast atakujemy, no i jak było. Już cwaniaczki, zachowują się jak starzy weterani armii. No nie było łatwo, każą się rozebrać do naga i się nachylić. Podchodzi laska i wali rózgą po dupie, hehehe. To takie pierwsze badanie wytrzymałościowe przyszłego żołnierza. Śmiejemy się, nie pier ..olcie, tylko mówcie prawdę. Wejdziecie, to zobaczycie, najważniejsze to dostać kategorie D, całkiem do du.y i aż się usmarkał ze śmiechu. Nareszcie wchodzę z innymi, chyba 10 osób. Na sali zestawione stoły, za którymi siedzą lekarze różnych specjalności oraz laska nie pierwszej świeżości. Każą się rozebrać do naga i stanąć w szeregu w kolejności wezwania. Qwa, w czasie rozbierania oprócz pierwszego nikt nie pamiętał, kto po kim był wyczytywany.
komisja wojskowa
No szfeje, ostatni raz czytam kolejność. Stoimy w szeregu z fajfusami na wierzchu, sprawdzają jeszcze raz po nazwisku.
Kilka pytań, wychodzi laska z jakimś pręciem i każe nachylić się i rozszerzyć pośladki. Może rzeczywiście będzie nas prała po dupie, ale słyszę, jak pod chodzi do każdego. Ten w porządku, ten w porządku, ten też w porządku tylko nie domyty, parskamy śmiechem. Cicho zasrańce, nie było komendy się śmiać. Każą się wyprostować i teraz lekarz podchodzi do każdego i każe zakasłać. Jeszcze po kilka pytań, ubierać się i czekać na korytarzu.
Otrzymujemy książeczki wojskowe ze wpisem zdolny lub niezdolny do zasadniczej służby wojskowej. W kilkunastu dostajemy też wezwanie do stawienia się na drugi dzień (wtorek 16.10.1979r) do WKU Kozienice. Informują nas, że WKU wyda nam zwolnienia do zakładu pracy.

sobota, 11 stycznia 2020

Ostatnie dni "wolności" 😢

Wstęp
Dzisiaj awaria sieci netu zmobilizowała mnie do rozpoczęcia napisania wspomnień opartych na faktach mojej służby wojskowej w marynarce wojennej. Szkoda, że wcześniej tego nie zrobiłem, gdy pamięć na moim organicznym dysku była bardziej dostępna. Czy to będzie opowiadanie, powieść, pamiętnik, a może nowy amatorski gatunek w stylu disco polo? Sam nie wiem, ponieważ nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu czegokolwiek oprócz podań. Na pewno będzie to prawda widziana w różnych okresach przymusowej służby wojskowej. I tu nadeszła pomoc w usłudze blogowania. Mam nadzieję, że mój zapał nie spłonie, a was pochłonie relacja, jak to w marwoju było.
Życzę przyjemnego czytania.

Kończyły się wakacje 1979 roku, zapach lata odchodził razem z malejącym żarem sierpniowych dni. Zbliża się złota polska jesień, która zaplecie babim latem pola, lasy, łąki i przyklei się do twarzy. Czuję radość, że już nie muszę się uczyć. Okres nauki w Liceum został zaliczony. Czas beztroskiego hulania mija, koledzy wyjeżdżają do szkół, a ja co będę robił tu na wsi? Koniec pomagania rodzicom w gospodarce i życia na ich łasce.
Pod koniec sierpnia czekałem na przystanku autobusowym. Nie mogłem się już doczekać, kiedy „ogórek” podjedzie i nareszcie wyruszę do miasta R.
Ogórek to żargonowa nazwa autobusu. Chodzę nerwowo wokół słupka przystanku autobusowego, na którym wisi zardzewiała tabliczka z rozkładem jazdy. Próbuję odczytać godzinę odjazdu. Rozkład bardzo nieczytelny spowodowany korozją i śladami po strzelaninie. Prawdopodobnie pełnił funkcję tarczy sprawdzającej umiejętności właścicieli proc.
Tajemnicze czarne kropki pozostawione przez muchy i pająki uzupełniły zaszyfrowanie godzin kursowania autobusów. Eee, k.rwa! Gdzie Ty jedziesz? Zatrybiłem, że to do mnie. Odwracam się i widzę roześmianą twarz „Bawolego Oka”. Nie folguje i dalej mnie atakuje – na pekaes czekasz? Odpowiadam mu w jego stylu, a .j Cię to obchodzi. Nie mam ochoty na rozmowę, na szczęście słyszę już charakterystyczny rechot jelczowskiego silnika. Za chwilę sylwetka ogórka wyłania się zza wzniesienia. Do ma kolor niebieski, a górę jasnobeżową. Pisk hamulców wyzwala gęsią skórę. Cześć kolego, kiedy indziej pogadamy.
„Bawole oczko” w szerokim uśmiechu odsłania cały swój dwurzędowy garnitur z ubytkiem jedynki. Łapię podręczny bagaż i z ulgą otwieram drzwi autobusu. Do Radomia proszę, konduktor dziurkuje specjalnymi cążkami bilet i wydaje mi resztę. Siadam przy oknie, autobus rusza. Odchodzący kolega wzbija chmurę kurzu z polnej drogi. Nigdzie mu się nie spieszy. Sylwetka jego i mojego domu maleje z każdą sekundą.
Patrzę na przesuwające się za oknem pola, drzewa, wsie i coraz bardziej robi mi się smutno.
Szybko jednak odganiam chwilę słabości. Oprócz mnie jedzie jeszcze dwie osoby. Kurde nie ma, na czym oka zawiesić. Na następnym przystanku nikt nie wsiada. Zamyśliłem się i nie zauważyłem, kiedy do autobusu wsiadła fajna laska. Włosy czarne, obcisły sweterek ładnie podkreślał kształtną figurę z rzucającym się w oczy obfitym biustem. Reszty dopełniała krótka spódniczka z pięknie opalonymi nogami. Usiadła po drugiej stronie przede mną. Mogę ją dyskretnie obserwować. Siedzi Sama i ja Sam. Gdyby tak autobus był pełny i jedno miejsce wolne koło mnie, może by usiadła. Głupio teraz tak zmienić miejsce na obok niej. Gadane niby mam, ale śmiałości mi brak. Zresztą na pewno zaraz wysiądzie w miasteczku Z.