Maski na ryj, musztra, obierak. Kociarstwo ostro jedzie, a sierść się sypie.
Nowy dzień, ale rytm dnia ten sam co poprzednio. Pobudka, pobudka, bieg, bieg, biegiem na zaprawę. Jest coraz chłodniej, ale dbają o nas, żeby nie było nam zimno. Repertuar na chłód jest bogaty: bieg, podskoki, przysiady, pompki, kaczuchy, żabki itp.
Pobudka to sygnał do działania, a każdy z nas wie, że poranny bieg to początek ciężkiego tego dnia, w którym jeszcze kilka razy skutecznie podniosą nam tętno.
Z każdym dniem czuję, jak moje ciało staje się silniejsze, a umysł bardziej zdeterminowany. To nie tylko fizyczne przygotowanie, ale także mentalna siła, która pomaga mi stawić czoła wyzwaniom w nowej rzeczywistości.
Wszystkie przemarsze na różne zajęcia, posiłki, ćwiczenia są wykorzystywane na doskonalenie kroku defiladowego. Zaprezentujemy go na przysiędze, do której jest jeszcze daleko. Czasami wydaje mi się, że nigdy nie doczekam tej chwili, bo do połowy grudnia w tych warunkach to wieczność. Czasami takie myśli gdzieś się plątają, ale szybko się ulatniają wraz z dolatującym wrzaskiem dowódcy.
Na ogół z każdym dniem zaczyna rozpierać mnie duma, że dobrze to wytrzymuję. Zaczynam już żartować, robić jaja oraz kombinować jak się wymiksować z różnych dodatkowych poza kolejnością metod zwiększania dyscypliny.
Już wiem, że nie należy się zbytnio wychylać w czymkolwiek i nie dać powodów prostowania osobowości w postaci musztry pojedynczego żołnierza i nocnych prac dyscyplinujących. Jednak to nie zawsze uchroni przed kaprysem starszych służbą. Ciekawa, a raczej śmieszna jest musztra pojedynczego żołnierza, np. zbiórka w dwuszeregu.
Żołnierz na komendę Zbiórka w dwuszeregu pada na czworaka, przednie ręce i głowa to pierwszy szereg, a nogi i du.a, to drugi szereg :). Kilka takich powtórzeń zbiórki pojedynczego i kot się poci. Mat wtedy komentuje, że kot ma za grube futro :).
Dla nas obserwatorów, to rzeczywiście zabawny sposób przedstawienia musztry. Tego rodzaju humorystyczne podejście do poważnych tematów, jak wojskowe ćwiczenia, może rozładować napięcie i sprawić, że sytuacja stanie się bardziej zrelaksowana. Tego rodzaju żarty mogą być także sposobem na zacieśnienie więzi w grupie, bo wspólne śmiechy często budują atmosferę zaufania i koleżeństwa. Trzeba tylko uważać, żeby nie śmiać się za głośno, bo jak nie spodoba się dowódcy nasze rżenie, to za chwilę też sami będziemy padać na cztery łapy.
Po śniadaniu znowu intensywne szkolenie z obsługi broni KBK AK. I tak do obiadu, składamy i rozkładamy broń. Robimy to coraz szybciej, jeszcze kilka takich ćwiczeń i z zamkniętymi oczami damy radę. Dla utrwalenia nawyków i zdobytej wiedzy po obiedzie tłuczemy samo. Oczywiście zdarzały się różne problemy, ktoś coś źle włożył itd.
No i nastał następny dzień słonia. Od rana do nocy, biegamy, maszerujemy, pocimy się w tych kondonach z maskami na ryju. Granat z lewej, granat z prawej, lotnik kryj się i raz po raz zaliczamy glebę. Na początku ćwiczeń pada i nie podnosi się jeden z marynarzy.
Mat drze na niego ryja, a on nie reaguje. Myślałem, że wali w .uja. Mat zrywa mu maskę, podbiega do niego drugi dowódca i nachyla się nad nim. Nie wiem, co mu robili, bo działo to się w pewnej odległości ode mnie. Za chwilę biedak wstał, blady był jak ściana. Zarządzili zbiórkę w dwu szeregu i kazali zdjąć maski oraz L-1. Poinformowali nas, że ten blady kot nie wyjął korka zabezpieczającego z pochłaniacza.
Dla utrwalenia wiedzy z posługiwania się sprzętu ochrony dróg oddechowych wypierdolimy was w kosmos. Ty zapchlony kocie będziesz przez 10 minut wkładał i wyjmował korek pochłaniacza ochrony dróg oddechowych, a pozostali w tym czasie będą mieli jazdę. Pluton w natarciu, pluton w obronie, bieganie, czołganie się, gleba raz po raz z okopywaniem. Zdążyłem wbić parę razy saperkę w lędowską ziemię i już krzyk, że za rowem z wodą trzeba kopać okopy.
To były długie wyczerpujące, masakrujące nasze organizmy minuty.
Po tym docieraniu dostaliśmy czas na odpoczynek, ale z małym haczykiem, trzeba było stać. Mat pyta podpadziochę od maski czy fajnie było mu patrzeć, jak koledzy nacierali w różnych figurach akrobatycznych, ryjąc ziemię poligonu. Bidula nic nie odpowiedział, bo czuł, że teraz jego kolej. Mat powiedział mu, że będzie ćwiczył prawie to samo co przed chwilą koledzy, ale we współpracy z maską. Najpierw kilka razy trening z maską, żeby utrwalić zakładanie i zdejmowanie oraz utrwalenie nawyku odtykania pochłaniacza.
Potem atakował glebę na wszelkie możliwe komendy z dodatkiem maski na twarzy. Skakał, biegał, czołgał się, krył się w zagłębieniach.
W pewnym momencie leciał jak pijany, aż wpierdolił się do rowu z wodą, widocznie maska mu zaparowała. Pomimo że też dostaliśmy za niego w dupę, zrobiło mi się go żal. Gdy wygramolił się z rowu, mat dał mu już odbój ze specjalnej musztry dyscyplinującej, która miała i nam utrwalić pamięć raz na zawsze, że korek trzeba wyjmować.
Wracając, ledwo powłóczymy nogami, pilnuję się, żeby nie podpaść, bo nie chciałbym w tym momencie zaliczyć orbitę wokół maszerującej kompanii. Tylko o tym naszym koledze od korka mat nie zapomniał i zaliczył w czasie powrotu do koszar kilka orbit wokół maszerującej kolumny. Dzień słonia w bólach zaliczony.
„Piątek, piąteczek, byle nie podpaść” to popularne dzisiaj powiedzenie w polskim języku, które często używane jest w kontekście weekendu i luzu, jaki przynosi piątek. To także sposób na wyrażenie radości z nadchodzącego końca tygodnia pracy. Warto dodać, że w polskiej kulturze piątek często kojarzy się z relaksem, spotkaniami ze znajomymi lub rodziną oraz różnymi formami spędzania wolnego czasu. Jednak w armii ten piąteczek zwiastował tylko nadchodzącą sobotę i niedzielę, ale to nie oznaczało wielkiego rozluźnienia. Na te dni były przygotowane inne „zabawy” dla kotów.
Pobudka, zaprawa, sprzątanie rejonów, śniadanie, musztra, szkolenie, obiad, zajęcia popołudniowe. Przed kolacją zbiórka i przemarsz do izby lekarskiej. Mat nie chciał nam powiedzieć, po co nas tu przyprowadził. Śmiał się tylko, że dostaniemy w dupę. Na korytarzu rozebrani do pasa stanęliśmy pojedynczo. Ktoś rzucił uwagę, miało być w dupę, to, po co zdjęliśmy górę ubrania, raczej powinniśmy spuścić spodnie. Czekaliśmy, dowcipkując, aż pojawili się duchy w białych kitlach. Zostaliśmy zaczepieni w ramię, podobno była to uodporniająca organizm tzw. delbeta. Prosto z izby pomaszerowaliśmy na kolację. Dziennik telewizyjny, sprzątanie rejonów, capstrzyk.
Jakość zleciało i już myślałem o sobocie, będzie trochę lżej niż na poligonie. O 22-giej już leżymy regulaminowo na wozach, światła zgasły i oczy też już mi się skleiły. Nagle trzask otwieranych drzwi i wpadają we dwóch.
Wypad z wozów! Otwierać szafki, sprawdzenie porządków wg kodu. Qwa, nikt nie dowiedział się, jaki dzisiaj obowiązuje tajny kod porządkowy w szafkach. To takie to ważne gdzie stoi pędzelek do golenia, a gdzie szczoteczka itp. Czy te głupoty pomogą armii wygrywać bitwy? Wszystko z szafek ląduję na podłodze. My wkurwieni, a oni zadowoleni. Układać wg kodu! Co koty, zapomniało się, że była zmiana kodu.
Pojedynczo co 3 sekundy biegieeeem do podoficera po kod szyfrujący szafki. Pędzimy w piżamach (w tym stroju wyglądamy jak ofermy) po korytarzu do podoficera po kod. Wyłapują kilku, że biegli poniżej lamperii, a należy biec powyżej lamperii. Takie jaja sobie robili z nas. Ciekawy byłem, jak to biegnie się poniżej lub powyżej lamperii, ale wolałem nie pytać.
Zanim będziecie porządkować swoje przedmioty, przybory itd., mam jeszcze jedną wiadomość i wyjmuję kartkę. Odczytuje z niej kilkanaście nazwisk. Te osoby jutro o godzinie 4 tej rano mają stawić się z niezbędnikami na stołówce. Teraz układać swój żołnierski dobytek i spać. Może wpadniemy jeszcze raz sprawdzić, czy kod się zgadza i się śmieją.
Wśród wymienionych byłem i ja. Już leżąc, myślę jak tu wstać przed czwartą, żeby nie podpaść. Kto nas obudzi? Zegarków nie mamy. Zastanawiam się, czy czasem nie spróbować nie zasnąć, bo do 3,40 już nie daleko. Może jeszcze w międzyczasie znowu wpadną sprawdzać ułożenie w szafkach, tak jak sugerowali.
Zastanawiając się na tym, nie wiadomo, kiedy odleciałem w głęboki sen. Ktoś mnie szarpie za ramię, chyba mi się śni, zaraz to minie. Znowu czuję lekkie potrząsanie i szept, wstawaj. Otwieram oczy i przy świetle wpadającym przez okno widzę podoficera, który cicho mówi, że idziemy na obierak do kuchni. Pomału dochodzę do siebie, ubieram się i wychodzę przed budynek kompanii. W kolumnie dwójkowej maszerujemy do stołówki. Po drodze analizuję, co się wydarzyło parę godzin wcześniej i teraz. Podoficer każdego wyznaczonego na obierak budził tak, żeby nie obudzić pozostałych. Jednak jakieś ludzkie odruchy jeszcze mu pozostały. Później dowiedziałem się, że on jest tylko z poboru pół roku wcześniej i po K-13 został w Ustce.
Zatrzymaliśmy się przed stołówką, podoficer kazał nam czekać i gdzieś poszedł. Wrócił z pomocnikiem kucharza i zaprowadził nas jakiegoś ciemnego pomieszczenia, wyglądało jak duża piwnica.
Zobaczyliśmy stos ziemniaków i trochę innych warzyw, które mieliśmy oczyścić i obrać. Kucharz powiedział na, że od nas zależy, jaki będzie obiad i ulotnił się razem z naszym prowadzącym. Było nas chyba z dziesięciu. Obieranie ziemniaków i warzyw nożem od niezbędnika to była mordęga.
Większość z nas nigdy nie obierała ziemniaków i nikt nie przykładał się do tego. Nikt nas nie pilnował, mieliśmy czas na pogaduchy, żarty i inne wygłupy.
Jednym z ziemniaka mało co zostawało, wychodziła im z dużego kartofla mała kostka. Nikt się nie przejmował, że zastrugaliśmy dużo odpadów. Plusem obierana było uzupełnienie witamin z marchwi, cebuli, rzepy, szkoda, że nie było jabłek. Opowiadaliśmy kawały i coś o sobie, przeważnie z jakich miejscowości pochodzimy.
W czasie obierania warzyw poczułem, że zaczyna mnie boleć ramię. Inni też o tym mówili i stwierdziliśmy, że to po tym szczepieniu. W czasie obierania brało nas spanie i marzyliśmy, żeby się wreszcie wyspać, ale kiedy to będzie, nikt nie wie.
Ktoś mówi, przynajmniej zaprawa nas dziś ominie. Oczadziałeś z radości w tej piwnicy, przecież w soboty nie ma zaprawy. Tak to leciało, aż do powrotu na kompanię.
🔔 ORP "Dzik" - trałowiec ⚓ Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej w Ustce
👉Wpisy będą uzupełniane i poprawiane (pamięć 😁)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maski. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 20 marca 2025
sobota, 7 grudnia 2024
Kolejne dwa dni, zapowiedź pól ryżowych i żółtej rzeki
Następne dwa dni na kompanii 13 - tej wyglądały podobnie z jednym wyjątkiem, ale o tym później.
Dzień rozpoczynał się od pobudki o szóstej rano. D-ca drużyny wpadał na salę i wrzeszczał: pobudka, pobudka wstawać kociarstwo!
Zaraz wyrobię Wam kocie ruchy. Zbiórka na korytarzu do zaprawy porannej! Strój taki sam jak wczoraj. Zrywaliśmy się z ciepłych łóżek, szybko wskakiwaliśmy w strój do zaprawy i gnaliśmy pędem na korytarz, ustawiając się w dwuszeregu. Niektórzy z pośpiechu zaplątali się w swoje gacie, bo nie chcieli być ostatnimi. W zależności od humoru i potrzeb, dwóch, trzech, pięciu ostatnich na zbiórce otrzymywało dodatkowe prace poza kolejnością. Miały one poprawić sprawność i szybkość ubierania się. Po zaprawie, mycie, ubieranie się, ścielenie łóżek i sprzątanie rejonów.
Bardzo głośne komendy naprężały nam mięśnie i znowu pędziliśmy na złamanie karku, żeby zdążyć na zbiórkę przed budynkiem kompanii, poprzedzającą wyjście na śniadanie. Padały komendy do wymarszu i dziarsko czwórkami maszerowaliśmy w kierunku stołówki. Do stołówki maszerowaliśmy całą kompanią z przerwami między plutonami. Do pokonania było jakieś kilkaset metrów i po kilku minutach szybkiego marszu z treningiem kroku defiladowego (komenda Baczność!), a na komendę „Spocznij” - równy krok. Każdy krok wyczuwalny był na podłożu, jakby ziemia sama poddawała się rytmowi marszu. Na komendę kompania „Stój”, ostatnie trzy kroki z przybiciem. Czasami się zdarzało, że ktoś wlazł na drugiego i znowu dostawał pajdę (dodatkowe zajęcie lub indywidualny trening zatrzymywania się w szyku).
Przed budynkiem stołówki staliśmy nadal w szyku, czekając na komendę wejścia do środka. Dowódca podawał komendę: Spocznij! Do środka! Po schodach wchodziliśmy do budynku i stawaliśmy naprzeciw swoich miejsc przy stole, czekając na dalsze rozkazy. Mat krzyknął: Siad! I w tym momencie wolno nam było siadać za stołami. W praktyce wychodziło to nierówno i padała komenda „Wstać”! „Siad”! „Wstać”! „Siad”! Gdy wyszło to w miarę równo, czekaliśmy, aż pozwoli nam jeść. Komendy, takie jak „siad” czy „wstań”, wskazują na konieczność posłuszeństwa i koordynacji w grupie. Padała komenda: Smacznego! Szybko łykaliśmy to, co ojczyzna dała na śniadanie, bo czas posiłku był bardzo ograniczony. Po kilku minutach padało hasło: Kończyć jedzenie. Była to zapowiedź, że za minutę lub dwie padnie komenda: Koniec jedzenia, Wychodzić!. Dlatego należało jeść szybko, żeby zdążyć coś tam więcej chapnąć.
Po śniadaniu odczuwaliśmy głód i do kieszeni włożyliśmy kawałki chleba i żeby nie podpaść, szybko biegliśmy na zbiórkę kompanii przed stołówką. Na zbiórce dowódcy zauważyli wypchane boczne kieszenie spodni i trzeba było chleb wyrzucić, aż z żalu w brzuchach zaburczało. To fragment, który przywołuje wspomnienia z czasów, gdy codzienne życie było pełne prostych, ale znaczących chwil. Wspólne posiłki, zbiórki i zasady, które trzeba było przestrzegać, tworzyły atmosferę dyscypliny, ale i tęsknoty za domem. Wyrzucenie chleba, który miał być ratunkiem na później, symbolizuje nie tylko wyrzeczenie, ale także poczucie straty.
Powrót na kompanię ze śniadania wyglądał tak samo, jak wyjście na to śniadanie. Na kompanii znowu krótkie sprzątanie rejonów, a następnie zbiórka na szkolenie chemiczne. To było coś nowego, zajęcia na sali, na które przynieśliśmy ubrania przeciwchemiczne L-1 i maski pgaz-dym. Najpierw były zajęcie teoretyczne o gazach bojowych (iperyt, luizyt, kwas pruski itp.). Następnie praktyczne zakładanie ochronnej odzieży przeciwchemicznej i maski pgaz-dym. Odzież należało zakładać dokładnie, żeby zapewnić jej jako taką szczelność (konstrukcja tego ubrania nie zapewniała 100% szczelności), tak samo maskę. Na początku sprawiało to kłopot, szczególnie założenie maski. Wykładowca kilkakrotnie zwracał nam uwagę, żeby przed założeniem maski, pamiętać o wyjęciu korka zabezpieczającego pochłaniacz maski.
Po zajęciach wymarsz na obiad, który nie różnił się niczym od marszu na inne posiłki. Szliśmy jak zwykle szykiem zwartym. Przed stołówką czekaliśmy na zezwolenie wejścia. Znowu padały komendy: siad, wstać, siad, kończyć jedzenie, koniec jedzenia. Powrót na kompanię i po obiedzie różne zajęcia: nauka regulaminu, docieranie kotów i tak do kolacji. Po kolacji trochę czasu na układanie w szafkach i porządki. Na okrągło jechanie rejonów i skakanie na zbiórki, ustawianie butów, meldowanie, salutowanie i tak w koło Macieju. Cykliczne „jechanie rejonów”, „skakanie na zbiórki” oraz inne aktywności pokazują, że życie w grupie wymagało ciągłej gotowości i zaangażowania. Taki styl życia, mimo że może wydawać się monotonny, miał na celu budowanie charakteru, współpracy i umiejętności organizacyjnych.
Następny dzień środa wyglądał tak samo, ale dowiedzieliśmy się, że w czwartek powinien być dzień słonia, ale jest to święto 1.11.1979. W czasach PRL-u komuniści próbowali temu świętu nadać charakter świecki i dzień 1 listopada zaczęto nazywać Świętem Zmarłych, Dniem Zmarłych lub Dniem Zmarłych i Poległych zamiast Wszystkich Świętych. Wobec tego ćwiczenia na poligonie zostały zapowiedziane piątek. Ma to być wycieczka na Pola Ryżowe i nad Żółtą Rzekę. Jeden z nas zapytał się co to za rzeka i te pola. Mat chyba tylko na to czekał. Nie mogę tego powiedzieć, bo to tajne, ale w celu uchylenia rąbka tajemnicy, zapraszam pytającego po godzinie 22 - giej. No i po capstrzyku przyszedł po niego podoficer. Nie wiem, kiedy wrócił, bo już zasnąłem. 1 listopada wszystko wyglądało tak jak w niedzielę. Porządki, musztra w czasie chodzenia na posiłki, itd.
Zaraz wyrobię Wam kocie ruchy. Zbiórka na korytarzu do zaprawy porannej! Strój taki sam jak wczoraj. Zrywaliśmy się z ciepłych łóżek, szybko wskakiwaliśmy w strój do zaprawy i gnaliśmy pędem na korytarz, ustawiając się w dwuszeregu. Niektórzy z pośpiechu zaplątali się w swoje gacie, bo nie chcieli być ostatnimi. W zależności od humoru i potrzeb, dwóch, trzech, pięciu ostatnich na zbiórce otrzymywało dodatkowe prace poza kolejnością. Miały one poprawić sprawność i szybkość ubierania się. Po zaprawie, mycie, ubieranie się, ścielenie łóżek i sprzątanie rejonów.
Bardzo głośne komendy naprężały nam mięśnie i znowu pędziliśmy na złamanie karku, żeby zdążyć na zbiórkę przed budynkiem kompanii, poprzedzającą wyjście na śniadanie. Padały komendy do wymarszu i dziarsko czwórkami maszerowaliśmy w kierunku stołówki. Do stołówki maszerowaliśmy całą kompanią z przerwami między plutonami. Do pokonania było jakieś kilkaset metrów i po kilku minutach szybkiego marszu z treningiem kroku defiladowego (komenda Baczność!), a na komendę „Spocznij” - równy krok. Każdy krok wyczuwalny był na podłożu, jakby ziemia sama poddawała się rytmowi marszu. Na komendę kompania „Stój”, ostatnie trzy kroki z przybiciem. Czasami się zdarzało, że ktoś wlazł na drugiego i znowu dostawał pajdę (dodatkowe zajęcie lub indywidualny trening zatrzymywania się w szyku).
Przed budynkiem stołówki staliśmy nadal w szyku, czekając na komendę wejścia do środka. Dowódca podawał komendę: Spocznij! Do środka! Po schodach wchodziliśmy do budynku i stawaliśmy naprzeciw swoich miejsc przy stole, czekając na dalsze rozkazy. Mat krzyknął: Siad! I w tym momencie wolno nam było siadać za stołami. W praktyce wychodziło to nierówno i padała komenda „Wstać”! „Siad”! „Wstać”! „Siad”! Gdy wyszło to w miarę równo, czekaliśmy, aż pozwoli nam jeść. Komendy, takie jak „siad” czy „wstań”, wskazują na konieczność posłuszeństwa i koordynacji w grupie. Padała komenda: Smacznego! Szybko łykaliśmy to, co ojczyzna dała na śniadanie, bo czas posiłku był bardzo ograniczony. Po kilku minutach padało hasło: Kończyć jedzenie. Była to zapowiedź, że za minutę lub dwie padnie komenda: Koniec jedzenia, Wychodzić!. Dlatego należało jeść szybko, żeby zdążyć coś tam więcej chapnąć.
Po śniadaniu odczuwaliśmy głód i do kieszeni włożyliśmy kawałki chleba i żeby nie podpaść, szybko biegliśmy na zbiórkę kompanii przed stołówką. Na zbiórce dowódcy zauważyli wypchane boczne kieszenie spodni i trzeba było chleb wyrzucić, aż z żalu w brzuchach zaburczało. To fragment, który przywołuje wspomnienia z czasów, gdy codzienne życie było pełne prostych, ale znaczących chwil. Wspólne posiłki, zbiórki i zasady, które trzeba było przestrzegać, tworzyły atmosferę dyscypliny, ale i tęsknoty za domem. Wyrzucenie chleba, który miał być ratunkiem na później, symbolizuje nie tylko wyrzeczenie, ale także poczucie straty.
Powrót na kompanię ze śniadania wyglądał tak samo, jak wyjście na to śniadanie. Na kompanii znowu krótkie sprzątanie rejonów, a następnie zbiórka na szkolenie chemiczne. To było coś nowego, zajęcia na sali, na które przynieśliśmy ubrania przeciwchemiczne L-1 i maski pgaz-dym. Najpierw były zajęcie teoretyczne o gazach bojowych (iperyt, luizyt, kwas pruski itp.). Następnie praktyczne zakładanie ochronnej odzieży przeciwchemicznej i maski pgaz-dym. Odzież należało zakładać dokładnie, żeby zapewnić jej jako taką szczelność (konstrukcja tego ubrania nie zapewniała 100% szczelności), tak samo maskę. Na początku sprawiało to kłopot, szczególnie założenie maski. Wykładowca kilkakrotnie zwracał nam uwagę, żeby przed założeniem maski, pamiętać o wyjęciu korka zabezpieczającego pochłaniacz maski.
Po zajęciach wymarsz na obiad, który nie różnił się niczym od marszu na inne posiłki. Szliśmy jak zwykle szykiem zwartym. Przed stołówką czekaliśmy na zezwolenie wejścia. Znowu padały komendy: siad, wstać, siad, kończyć jedzenie, koniec jedzenia. Powrót na kompanię i po obiedzie różne zajęcia: nauka regulaminu, docieranie kotów i tak do kolacji. Po kolacji trochę czasu na układanie w szafkach i porządki. Na okrągło jechanie rejonów i skakanie na zbiórki, ustawianie butów, meldowanie, salutowanie i tak w koło Macieju. Cykliczne „jechanie rejonów”, „skakanie na zbiórki” oraz inne aktywności pokazują, że życie w grupie wymagało ciągłej gotowości i zaangażowania. Taki styl życia, mimo że może wydawać się monotonny, miał na celu budowanie charakteru, współpracy i umiejętności organizacyjnych.
Następny dzień środa wyglądał tak samo, ale dowiedzieliśmy się, że w czwartek powinien być dzień słonia, ale jest to święto 1.11.1979. W czasach PRL-u komuniści próbowali temu świętu nadać charakter świecki i dzień 1 listopada zaczęto nazywać Świętem Zmarłych, Dniem Zmarłych lub Dniem Zmarłych i Poległych zamiast Wszystkich Świętych. Wobec tego ćwiczenia na poligonie zostały zapowiedziane piątek. Ma to być wycieczka na Pola Ryżowe i nad Żółtą Rzekę. Jeden z nas zapytał się co to za rzeka i te pola. Mat chyba tylko na to czekał. Nie mogę tego powiedzieć, bo to tajne, ale w celu uchylenia rąbka tajemnicy, zapraszam pytającego po godzinie 22 - giej. No i po capstrzyku przyszedł po niego podoficer. Nie wiem, kiedy wrócił, bo już zasnąłem. 1 listopada wszystko wyglądało tak jak w niedzielę. Porządki, musztra w czasie chodzenia na posiłki, itd.
Subskrybuj:
Posty (Atom)