sobota, 11 stycznia 2020

Ostatnie dni "wolności" 😢

Wstęp
Dzisiaj awaria sieci netu zmobilizowała mnie do rozpoczęcia napisania wspomnień opartych na faktach mojej służby wojskowej w marynarce wojennej. Szkoda, że wcześniej tego nie zrobiłem, gdy pamięć na moim organicznym dysku była bardziej dostępna. Czy to będzie opowiadanie, powieść, pamiętnik, a może nowy amatorski gatunek w stylu disco polo? Sam nie wiem, ponieważ nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu czegokolwiek oprócz podań. Na pewno będzie to prawda widziana w różnych okresach przymusowej służby wojskowej. I tu nadeszła pomoc w usłudze blogowania. Mam nadzieję, że mój zapał nie spłonie, a was pochłonie relacja, jak to w marwoju było.
Życzę przyjemnego czytania.

Kończyły się wakacje 1979 roku, zapach lata odchodził razem z malejącym żarem sierpniowych dni. Zbliża się złota polska jesień, która zaplecie babim latem pola, lasy, łąki i przyklei się do twarzy. Czuję radość, że już nie muszę się uczyć. Okres nauki w Liceum został zaliczony. Czas beztroskiego hulania mija, koledzy wyjeżdżają do szkół, a ja co będę robił tu na wsi? Koniec pomagania rodzicom w gospodarce i życia na ich łasce.
Pod koniec sierpnia czekałem na przystanku autobusowym. Nie mogłem się już doczekać, kiedy „ogórek” podjedzie i nareszcie wyruszę do miasta R.
Ogórek to żargonowa nazwa autobusu. Chodzę nerwowo wokół słupka przystanku autobusowego, na którym wisi zardzewiała tabliczka z rozkładem jazdy. Próbuję odczytać godzinę odjazdu. Rozkład bardzo nieczytelny spowodowany korozją i śladami po strzelaninie. Prawdopodobnie pełnił funkcję tarczy sprawdzającej umiejętności właścicieli proc.
Tajemnicze czarne kropki pozostawione przez muchy i pająki uzupełniły zaszyfrowanie godzin kursowania autobusów. Eee, k.rwa! Gdzie Ty jedziesz? Zatrybiłem, że to do mnie. Odwracam się i widzę roześmianą twarz „Bawolego Oka”. Nie folguje i dalej mnie atakuje – na pekaes czekasz? Odpowiadam mu w jego stylu, a .j Cię to obchodzi. Nie mam ochoty na rozmowę, na szczęście słyszę już charakterystyczny rechot jelczowskiego silnika. Za chwilę sylwetka ogórka wyłania się zza wzniesienia. Do ma kolor niebieski, a górę jasnobeżową. Pisk hamulców wyzwala gęsią skórę. Cześć kolego, kiedy indziej pogadamy.
„Bawole oczko” w szerokim uśmiechu odsłania cały swój dwurzędowy garnitur z ubytkiem jedynki. Łapię podręczny bagaż i z ulgą otwieram drzwi autobusu. Do Radomia proszę, konduktor dziurkuje specjalnymi cążkami bilet i wydaje mi resztę. Siadam przy oknie, autobus rusza. Odchodzący kolega wzbija chmurę kurzu z polnej drogi. Nigdzie mu się nie spieszy. Sylwetka jego i mojego domu maleje z każdą sekundą.
Patrzę na przesuwające się za oknem pola, drzewa, wsie i coraz bardziej robi mi się smutno.
Szybko jednak odganiam chwilę słabości. Oprócz mnie jedzie jeszcze dwie osoby. Kurde nie ma, na czym oka zawiesić. Na następnym przystanku nikt nie wsiada. Zamyśliłem się i nie zauważyłem, kiedy do autobusu wsiadła fajna laska. Włosy czarne, obcisły sweterek ładnie podkreślał kształtną figurę z rzucającym się w oczy obfitym biustem. Reszty dopełniała krótka spódniczka z pięknie opalonymi nogami. Usiadła po drugiej stronie przede mną. Mogę ją dyskretnie obserwować. Siedzi Sama i ja Sam. Gdyby tak autobus był pełny i jedno miejsce wolne koło mnie, może by usiadła. Głupio teraz tak zmienić miejsce na obok niej. Gadane niby mam, ale śmiałości mi brak. Zresztą na pewno zaraz wysiądzie w miasteczku Z.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz