Ostania noc w domu przed wyjazdem do jednostki w Ustce minęła szybko. Nie było żadnych szczególnych pożegnań, zero alkoholu w domu. Krótka rozmowa z rodziną i na drugi dzień spotkałem się z kolegą w Radomiu. Pogoda jak na październik była piękna, taka złota Polska jesień.
W Parkowej wypiliśmy trochę alkoholu, zrobiliśmy jeszcze obchód miasta i w drodze na dworzec PKP spotkaliśmy koleżankę kolegi. Po krótkiej rozmowie zdecydowała, że pojedzie z nami do Warszawy. Jak chce, niech jedzie, będzie weselej. W głowie trochę szumiało, nastrój bojowy udzielił się nam wszystkim. W pociągu nie zauważyłem, żeby ktoś wybierał się do wojska. Zresztą staliśmy w zapchanym korytarzu.
W wesołym nastroju szybko dotarliśmy na Dworzec główny. Wysiadamy, trochę jestem zdezorientowany, ale po chwili wszystko wraca do normy. Mam jeszcze pół godziny, kolega wyczarował flaszkę. Zauważyłem grupki podpitych młodych ludzi, z ich rozmowy wynikało, że też jadą do woja. Było głośno, krzyki, pożegnania, nie wiadomo było, kto jedzie do wojska, a kto tylko chce się pożegnać z kolegami, chłopakami i dziewczynami. Trochę to wyglądało nie fajnie, tak jakby szli na stracenie lub rzeź. Szkoda rozstawać się z dotychczasowym życiem, ale przecież nie długo wrócę. Pocieszam się myślami, że to będzie coś innego, przygoda na okrętach marynarki wojennej. Podjeżdża pociąg i nagle zrobił się ogromny wrzask, tłum młodych rzucił się do pociągu. Ostanie uściski i też ląduję w pociągu.
Jest tłok i głośno, już słychać rozmowy, kto i gdzie jedzie. Jest już ciemno, na słabo oświetlonym korytarzu wędrują tłumy, przeciskając się w poszukiwaniu wolnego siedzącego miejsca. Robi się coraz głośniej, śmiechy, żarty. Na kolejnych przystankach dosiadają się nowi przyszli obrońcy granic. Zaczynamy się integrować w grupki zdążające do tych samych miejscowości, a nawet do tych samych jednostek. Pociąg mknie, dalej jest już ciemno i pada deszcz. Mam szczęście, na korytarzu przepychał się młody do WC, stracił równowagę i wylądował na mnie. Zaczęliśmy rozmawiać, też jedzie do Ustki. Kazał mi zaczekać, będę wracał, to Cię wkręcę do przedziału. Co za przygłup, niby gdzie miałbym iść. Za chwilę rzeczywiście wraca i mówi do mnie, że zmieszczę się jeszcze do ich przedziału. Idę za nim, w przedziale na dymione jak w jaskini, napier...lone ludzi, że nie ma bardzo gdzie nogi postawić. Kolo, krzyknął, żeby zrobić trochę miejsca, bo znalazł ziomala (niby mnie), który jedzie też do Ustki.
No i zaczęło się, pojawiła się wóda i między kolejnymi kieliszkami, a właściwie jedną szklanką musztardówą rozmowy na temat Kto, gdzie itd. Już czułem, że mam w czubie i następną kolejkę chciałem opuścić. Śmieją się, no co ty do woja idziesz to nie możesz być słabiakiem, bo będziesz ciągle na szmacie jeździł. Przedział wypełnił się rechotem, przechyliłem musztardówę i po ostatnim łyku czułem, że mi rośnie. Dobrze, że światło było ciemne, chyba zrobiłem się czerwony, oczy mi prawie na wierzch wyszły, na szczęście przetrzymałem napór zbuntowanego żołądka. Uf, chyba wóda się skończyła, idę do WC, buja okropnie. W kiblu bajzel jak po wybuchu granatu. Wracam, a tu qwa pcha się z wózkiem i drze się, piwko, piwko, a tu nie ma gdzie nogi postawić. Nie wracam do przedziału, przewietrzę się przy oknie, ale weź go i otwórz. Dobrze, że następne jest otwarte, jakoś się przecisnąłem, jaka ulga. Wracam do przedziału, towarzystwo drzemie, ja też trochę się kimnąłem. Obudził mnie głos, Gdynia wysiadać czy wsiadać. Zrobiło się luźniej, ale dalej drzemiemy.
Nagle ktoś szarpie mnie za ramię, Lębork wysiadamy, na półprzytomny wytaczam się na peron. Jest nas duża grupa, która dzieli się na mniejsze grupki. Jest jeszcze ciemno, ktoś mówi, że pociąg do Ustki jest za parę godzin, chyba około ósmej. Co za zadupie, co tu robić, ciemno wszędzie, głucho wszędzie, zimno i do domu daleko. Padło hasło idziemy na miasto, łazimy w pobliżu dworca, dobry nastrój zastąpił kac. Zaczyna siąpić drobny deszcz, ale spotykamy tubylca, który wskazuje nam adres meliny. No to idziemy, trafiamy w miejsce wyglądające bardziej na wieś niż miasto. Rozpijamy z trudem alkohol i kręcimy się po dworcu.
Nareszcie rozwidnia się, ktoś mówi, że nie ma co się spieszyć, na 8.00 do jednostki i tak nie zdążymy. Ktoś straszy, że za każdą spóźnioną godzinę będzie kara. Pojawili się cywile na dworcu, którzy mówią, że jak chcemy trochę jeszcze pobyć na wolności, to musimy zniknąć z dworca, bo zaraz żandarmeria się tu pojawi. Idziemy na miasto, ale wszystko jeszcze pozamykane. Na poprzednią melinę nikt nie trafi, ale spotkaliśmy gościa, który podprowadził nas do innej „wytwórni”. Po pół litra na trzech, żeby nie paść. Gdzie tu wypić, w dodatku w brzuchu burczy. Bar mleczny otwarty, ale po zupie mlecznej może być niewesoło. Jest jeszcze pomidorówka z makaronem, chyba z wczorajszego dnia, bo jakaś o dziwnym smaku, a może to nie wina zupy.
Wychodzimy i pociągamy w bramie z gwinta, czuję, że zaraz oddam pomidorówkę. Chłopaki, o 10 tej otworzą tę knajpę, co ją mijaliśmy, idąc na melinę, ja muszę coś zjeść, bo nie dam rady wypić. Reszta też miało podobny dylemat. W knajpie zamawiamy żurek i bigos oraz herbatę. Po żurku dyskretnie polewamy do szklanki po herbacie. Zrobiło się cieplej, przyjemniej i powróciła werwa.
Około południa wracamy na dworzec, patrol żandarmerii idzie w naszą stronę, ale my wsiadamy już do ciuchci jadącej do Ustki. Dworzec w Ustce obstawiony wojskiem. Kurde, zdrowie powróciło, trzeba jeszcze zobaczyć miasto. Jakiś młody chłopak wyprowadził nas, omijając wojsko na miasto. Gdzie tu iść, miasta nikt nie zna, trafiła się budka z piwem. Po jednym piwku włączyła się opcja turysty, ale ile można chodzić. Wracamy, w pobliżu dworca patrol szybko nas zwinął. Do jakiej jednostki, takiej i takiej, no to wsiadać na tę ciężarówkę. W sumie to i lepiej, bo jednak zmęczenie było duże, a w jednostce może dadzą się przespać. Pełna paka załadowana z niewyraźnymi minami przyszłego kociarstwa, jeden z nas próbuje jeszcze wysiąść. Jeden z dwóch pilnujących nas żołnierzy wydziera japę, gdzie qwa młody, siad na du.ę. Ruszamy, do zobaczenia za bramą koszar.
W Parkowej wypiliśmy trochę alkoholu, zrobiliśmy jeszcze obchód miasta i w drodze na dworzec PKP spotkaliśmy koleżankę kolegi. Po krótkiej rozmowie zdecydowała, że pojedzie z nami do Warszawy. Jak chce, niech jedzie, będzie weselej. W głowie trochę szumiało, nastrój bojowy udzielił się nam wszystkim. W pociągu nie zauważyłem, żeby ktoś wybierał się do wojska. Zresztą staliśmy w zapchanym korytarzu.
W wesołym nastroju szybko dotarliśmy na Dworzec główny. Wysiadamy, trochę jestem zdezorientowany, ale po chwili wszystko wraca do normy. Mam jeszcze pół godziny, kolega wyczarował flaszkę. Zauważyłem grupki podpitych młodych ludzi, z ich rozmowy wynikało, że też jadą do woja. Było głośno, krzyki, pożegnania, nie wiadomo było, kto jedzie do wojska, a kto tylko chce się pożegnać z kolegami, chłopakami i dziewczynami. Trochę to wyglądało nie fajnie, tak jakby szli na stracenie lub rzeź. Szkoda rozstawać się z dotychczasowym życiem, ale przecież nie długo wrócę. Pocieszam się myślami, że to będzie coś innego, przygoda na okrętach marynarki wojennej. Podjeżdża pociąg i nagle zrobił się ogromny wrzask, tłum młodych rzucił się do pociągu. Ostanie uściski i też ląduję w pociągu.
Jest tłok i głośno, już słychać rozmowy, kto i gdzie jedzie. Jest już ciemno, na słabo oświetlonym korytarzu wędrują tłumy, przeciskając się w poszukiwaniu wolnego siedzącego miejsca. Robi się coraz głośniej, śmiechy, żarty. Na kolejnych przystankach dosiadają się nowi przyszli obrońcy granic. Zaczynamy się integrować w grupki zdążające do tych samych miejscowości, a nawet do tych samych jednostek. Pociąg mknie, dalej jest już ciemno i pada deszcz. Mam szczęście, na korytarzu przepychał się młody do WC, stracił równowagę i wylądował na mnie. Zaczęliśmy rozmawiać, też jedzie do Ustki. Kazał mi zaczekać, będę wracał, to Cię wkręcę do przedziału. Co za przygłup, niby gdzie miałbym iść. Za chwilę rzeczywiście wraca i mówi do mnie, że zmieszczę się jeszcze do ich przedziału. Idę za nim, w przedziale na dymione jak w jaskini, napier...lone ludzi, że nie ma bardzo gdzie nogi postawić. Kolo, krzyknął, żeby zrobić trochę miejsca, bo znalazł ziomala (niby mnie), który jedzie też do Ustki.
No i zaczęło się, pojawiła się wóda i między kolejnymi kieliszkami, a właściwie jedną szklanką musztardówą rozmowy na temat Kto, gdzie itd. Już czułem, że mam w czubie i następną kolejkę chciałem opuścić. Śmieją się, no co ty do woja idziesz to nie możesz być słabiakiem, bo będziesz ciągle na szmacie jeździł. Przedział wypełnił się rechotem, przechyliłem musztardówę i po ostatnim łyku czułem, że mi rośnie. Dobrze, że światło było ciemne, chyba zrobiłem się czerwony, oczy mi prawie na wierzch wyszły, na szczęście przetrzymałem napór zbuntowanego żołądka. Uf, chyba wóda się skończyła, idę do WC, buja okropnie. W kiblu bajzel jak po wybuchu granatu. Wracam, a tu qwa pcha się z wózkiem i drze się, piwko, piwko, a tu nie ma gdzie nogi postawić. Nie wracam do przedziału, przewietrzę się przy oknie, ale weź go i otwórz. Dobrze, że następne jest otwarte, jakoś się przecisnąłem, jaka ulga. Wracam do przedziału, towarzystwo drzemie, ja też trochę się kimnąłem. Obudził mnie głos, Gdynia wysiadać czy wsiadać. Zrobiło się luźniej, ale dalej drzemiemy.
Nagle ktoś szarpie mnie za ramię, Lębork wysiadamy, na półprzytomny wytaczam się na peron. Jest nas duża grupa, która dzieli się na mniejsze grupki. Jest jeszcze ciemno, ktoś mówi, że pociąg do Ustki jest za parę godzin, chyba około ósmej. Co za zadupie, co tu robić, ciemno wszędzie, głucho wszędzie, zimno i do domu daleko. Padło hasło idziemy na miasto, łazimy w pobliżu dworca, dobry nastrój zastąpił kac. Zaczyna siąpić drobny deszcz, ale spotykamy tubylca, który wskazuje nam adres meliny. No to idziemy, trafiamy w miejsce wyglądające bardziej na wieś niż miasto. Rozpijamy z trudem alkohol i kręcimy się po dworcu.
Nareszcie rozwidnia się, ktoś mówi, że nie ma co się spieszyć, na 8.00 do jednostki i tak nie zdążymy. Ktoś straszy, że za każdą spóźnioną godzinę będzie kara. Pojawili się cywile na dworcu, którzy mówią, że jak chcemy trochę jeszcze pobyć na wolności, to musimy zniknąć z dworca, bo zaraz żandarmeria się tu pojawi. Idziemy na miasto, ale wszystko jeszcze pozamykane. Na poprzednią melinę nikt nie trafi, ale spotkaliśmy gościa, który podprowadził nas do innej „wytwórni”. Po pół litra na trzech, żeby nie paść. Gdzie tu wypić, w dodatku w brzuchu burczy. Bar mleczny otwarty, ale po zupie mlecznej może być niewesoło. Jest jeszcze pomidorówka z makaronem, chyba z wczorajszego dnia, bo jakaś o dziwnym smaku, a może to nie wina zupy.
Wychodzimy i pociągamy w bramie z gwinta, czuję, że zaraz oddam pomidorówkę. Chłopaki, o 10 tej otworzą tę knajpę, co ją mijaliśmy, idąc na melinę, ja muszę coś zjeść, bo nie dam rady wypić. Reszta też miało podobny dylemat. W knajpie zamawiamy żurek i bigos oraz herbatę. Po żurku dyskretnie polewamy do szklanki po herbacie. Zrobiło się cieplej, przyjemniej i powróciła werwa.
Około południa wracamy na dworzec, patrol żandarmerii idzie w naszą stronę, ale my wsiadamy już do ciuchci jadącej do Ustki. Dworzec w Ustce obstawiony wojskiem. Kurde, zdrowie powróciło, trzeba jeszcze zobaczyć miasto. Jakiś młody chłopak wyprowadził nas, omijając wojsko na miasto. Gdzie tu iść, miasta nikt nie zna, trafiła się budka z piwem. Po jednym piwku włączyła się opcja turysty, ale ile można chodzić. Wracamy, w pobliżu dworca patrol szybko nas zwinął. Do jakiej jednostki, takiej i takiej, no to wsiadać na tę ciężarówkę. W sumie to i lepiej, bo jednak zmęczenie było duże, a w jednostce może dadzą się przespać. Pełna paka załadowana z niewyraźnymi minami przyszłego kociarstwa, jeden z nas próbuje jeszcze wysiąść. Jeden z dwóch pilnujących nas żołnierzy wydziera japę, gdzie qwa młody, siad na du.ę. Ruszamy, do zobaczenia za bramą koszar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz