Zerwałem się z wozu, wpadłem do toalety opróżnić zbiornik i już darłem w szortach, trampkach oraz w podkoszulku na zaprawę. Bieg, bieg wesoło pokrzykiwał podoficer. Wypadam w ciemność przed budynkiem prosto pod prysznic z nieba, aż mnie ciarki i od razu zniknęła senność. Na komendę z powodu zimna ostro i chętnie ruszamy biegiem, żeby tylko szybko się rozgrzać.
Z durnej taśmy przez głośniki sączyła się wkur...ca muzyczka, czasami z tekstem np. robić pompki, głębiej, głębiej.
Po pompkach bieg, przysiady i kaczuchy, nogi sztywniały z wysiłku, ale zrobiło się ciepło. I tak przez około 30 minut robiliśmy w przybliżeniu 3 - 4 kilometry. Przed wojskiem w szkole średniej uprawiałem lekkoatletykę, m.in. biegałem na średnich dystansach oraz grałem w piłkę nożną. To uprawianie sportu teraz mi się przydało. Zdałem sobie sprawę, żeby to przetrzymać, trzeba być odpornym fizycznie i psychicznie.
Dajemy radę, czuję moc, zaczynam marzyć, ale wyrywa mnie z tego stanu darcie ryja mojego dowódcy. Na kompanię biegiem z szybkością światła na wysokości lamperii. Leci gęsto mięcho, na mnie to dobrze działa, sprężam się, napinając mięśnie i lecę na łeb i szyje po korytarzu. Czasu nie ma za wiele, szybkie mycie, ścielenie łóżek itd.
Zakładam wilgotne moro, wychodząc z założenia, że skoro pada, to nie ma sensu zakładać czyste i suche ubranie, bo po śniadaniu pewnie znowu rzucą nas w błoto na poligonie. Po śniadaniu przed stołówką mamy opróżnić kieszenie z chleba i za karę pompujemy pompki po 30 razy. Udało mi się dwie kromki zachować w bluzie moro, a z bocznych kieszeni spodni poszły na ziemię. Chleb wypychał rzucające się w oczy kieszenie boczne spodni moro. Dla zmyłki specjalnie pakowaliśmy do tych kieszeń, bo po wyrzuceniu z nich chleba nikt nie sprawdzał innych kieszeni. Zresztą nie zawsze kazali opróżniać kieszenie i wtedy zostawało nam więcej do jedzenia. Po ciągłym wysiłku przez całe dnie kalorie były spalane na bieżąco i ciągle chciało się jeść.
Zresztą porcje posiłków nie były duże, np. na śniadanie kiełbasa krojona pod kątem ok. 60° z obu stron o długości 7 cm wizualnie ilościowo wyglądała dobrze, ale w praktyce było jej tyle, co kot napłakał.
Na kompanii sprzątanie rejonów i zbiórka na świetlicy. Okazuje się, że dzisiaj będziemy poznawać zasady używania broni KBK AK, jej parametry techniczne, budowę — na razie teoria. A niech to, większość z nas siedzi w wilgotnych morach, które wyschły na nas przed obiadem.
Słuchamy z zaciekawieniem wykładu o broni, która niebawem otrzymamy na stan. Ważniejsze informacje wykładowca każe nam zapisać w zeszytach, bo będziemy mieli sprawdzian teoretyczny. Mówi o zasadach bezpiecznego obchodzenia się z bronią. W czasie ćwiczeń, szkolenia, konserwacji i czyszczenia broni nie wolno kierować jej w stronę istot żywych.
Po obiedzie dalsze szkolenie z broni popularnie nazywanej kałachem Kałasznikowa.
Karabinek AK (AK-47) – radziecki karabinek automatyczny opracowany tuż po II wojnie światowej przez Michaiła Kałasznikowa.
W listopadzie 1943 r. ogłoszono konkurs na konstrukcję karabinka automatycznego, który miał być uzbrojeniem strzeleckim Armii Radzieckiej. Zakładano, że będzie to karabin samopowtarzalny strzelający nabojem pośrednim i ręczny karabin maszynowy. Nowy typ karabinka automatycznego miał być bronią wsparcia zwiększającą siłę ognia drużyny piechoty w ataku i obronie. W założeniu miał ważyć do 5 kg, a z dwoma pełnymi magazynkami nie przekraczać 9 kg. Magazynek miał mieć pojemność co najmniej 30 naboi.
W efekcie powstało 15 prototypowych karabinków automatycznych konstrukcji m.in. Tokariewa, Diegtiariowa, Korowina, Baryszewa, Konstantinowa, Stieczkina, Korobowa (TKB-408) i Sudajewa (AS-44). Wszystkie konstrukcje, po próbach, odrzucono.
Najbardziej udany okazał się AS-44, który, jako jedyny, przeszedł pełny program prób. Skoncentrowano się więc na jego doskonaleniu. Do pomocy choremu na białaczkę konstruktorowi przydzielono asystenta – M. T. Kałasznikowa. W wyniku dalszych prac udało się zmniejszyć masę broni do 4,8 kg. Inne parametry były jednak dalej niezadowalające i projekt odrzucono.
W maju 1945 r. rozpisano nowy konkurs. I tym razem również AS-44 uznano za najlepszy karabinek. Nie został on jednak skierowany do produkcji. Prace nad bronią zakończyła śmierć konstruktora w 1946 r.
W 1946 r. rozpisano trzeci konkurs. Tym razem wymagana była długość broni poniżej 900 mm. Karabinki miały występować w dwóch odmianach. Z drewnianą kolbą stałą dla piechoty oraz z kolbą składaną dla młodszych oficerów i wojsk powietrznodesantowych.
Zakładano, że głównie ogień będzie prowadzony krótkimi seriami. Wymagano jednak też, by broń była wyposażona w przełącznik rodzaju ognia, który pozwalał prowadzić ogień pojedynczy.
Karabinek automatyczny AK jest bronią samoczynno-samopowtarzalną, działającą na zasadzie odprowadzenia gazów przez boczny otwór w lufie do komory gazowej, umieszczonej nad lufą. Elementem łączącym zespoły i mechanizmy karabinka jest komora zamkowa, wykonana ze stali.
Wewnątrz niej znajdują się: mechanizm powrotny, opory ryglowe, mechanizm spustowo-uderzeniowy, wyrzutnik łusek oraz zespół odrzutowy. Do komory w sposób trwały jest przyłączona lufa (za pomocą gwintu), kolba stała (AK) lub składana (AKS), rękojeść typu pistoletowego i kabłąk języka spustowego z zatrzaskiem magazynka, natomiast w sposób rozłączny – magazynek i pokrywa komory zamkowej.
Lufa karabinka ma przewód z bruzdowaną częścią prowadzącą (4 bruzdy prawoskrętne) i komorą nabojową. Na jej zewnętrznej części wylotowej jest nacięty gwint lewoskrętny, służący do nakręcania odrzutnika (do strzelania 7,62 mm nabojami ślepymi wz. 1943) lub tłumika dźwięku i płomieni PBS-1.
Na lufie za pomocą kołków są zamocowane: podstawa muszki, komora gazowa z gniazdem tłoka gazowego, pierścień oporowy do zamocowania łoża i podstawa celownika. Między komorą gazową i podstawą celownika jest zamontowana rura gazowa z nakładką ochronną, zabezpieczona przed wypadnięciem łącznikiem obrotowym. Zespół odrzutowy karabinka stanowi suwadło (tworzące z tłoczyskiem i tłokiem gazowym jedną całość) oraz prowadzony przez nie zamek. Suwadło wodzi się w prowadnicach komory zamkowej. Jest ono podparte sprężyną powrotną nałożoną współosiowo na żerdź, która jest połączona teleskopowo z prowadnicą sprężyny. Stopka prowadnicy jest oparta o tylec komory zamkowej i ma ząb stanowiący zatrzask pokrywy zamkowej. Suwadło wymusza zaryglowanie i odryglowanie zamka, napina kurek oraz stanowi prowadnicę cylindrycznej części zamka. Zamek w przedniej części ma dwa rygle, występ prowadzący – do współpracy ze skosem ryglującym i odryglowującym suwadła. Występ dosyłający nabój do komory nabojowej, czółko do pomieszczenia dna łuski oraz wyciąg łusek zaopatrzony w pazur i sprężynę. Ryglowanie przewodu lufy następuje przez obrót zamka w prawo w wyniku przesunięcia rygli zamka za opory ryglowe komory gazowej.
W karabinku zastosowano mechanizm spustowo-uderzeniowy działający na zasadzie przechwytywania kurka, zawierający spust obrotowy w formie dźwigni dwuramiennej. Samoczynny bezpiecznik (uniemożliwiający odpalenie przy niezaryglowanym zamku), zaczep do prowadzenia ognia pojedynczego (spełniający funkcję przerywacza), kurek ze sprężyną spustowo-uderzeniową. Iglicę umieszczoną w zamku i przełącznik rodzaju ognia, spełniający jednocześnie funkcję bezpiecznika przed przypadkowym wystrzałem. Przełącznik uruchamiany ramieniem nastawczym umieszczonym na prawej ściance komory zamkowej może zajmować trzy położenia: dolne (P) – umożliwiające prowadzenie ognia pojedynczego, środkowe (C) – ognia ciągłego oraz górne – powodujące zabezpieczenie broni. Karabinek można zabezpieczyć zarówno podczas przerwy w strzelaniu (z kurkiem napiętym i wprowadzonym nabojem do komory nabojowej), jak i po jego zakończeniu (po rozładowaniu broni i zwolnieniu kurka). W położeniu zabezpieczonym dźwignia przełącznika unieruchamia spust, uniemożliwiając zwolnienie kurka, a ramię przełącznika blokuje zespół odrzutowy w przednim położeniu.
Zasilanie broni odbywa się z dwurzędowego magazynka łukowego o pojemności 30 nabojów wykonanego z blachy stalowej metodą tłoczenia. W karabinie zastosowano muszkę typu słupkowego oraz celownik krzywkowy wyposażony w odchylane ramię z otwartą szczerbinką prostokątną i naniesioną podziałką odległości. Żądaną nastawę celownika w zakresie od 100 do 800 m (co 100 m) ustawia się suwakiem ramienia celownika, którego zatrzask wchodzi w nacięcia prawej krawędzi ramienia.
Karabinki z rodziny AK oceniane były, jako broń bardzo trwała, niezawodna oraz bardzo odporna na zanieczyszczenia i zaniedbania eksploatacyjne. Są również proste w obsłudze i tanie w produkcji. To sprawia, że karabinki wywodzące się z rodziny AK mogą być używane przez słabo wyszkolonych żołnierzy i bardzo dobrze nadają się do masowej produkcji.
Do wad karabinków AK zalicza się między innymi bardzo niską celność na dystansach powyżej 300 m. Jednak w 85% przypadków z tej broni przeważnie strzela się na odległości poniżej 300 metrów. Istotną wadą jest również ułożenie kolby względem lufy (nie są ułożone w jednej osi) co generuje dość znaczny podrzut broni.
Wobec karabinka Kałasznikowa w Polsce występował ponadto problem z jego klasyfikacją, ponieważ broń tego typu nie występowała nigdy wcześniej na wyposażeniu Wojska Polskiego. Z tego powodu aż do lat 60. XX w. AK określany był w Polsce jako „pistolet maszynowy” (7,62 mm pmK – 7,62 mm pistolet maszynowy Kałasznikowa), a dopiero potem zaczęto klasyfikować go jako karabinek (7,62 mm KBK AK – 7,62 mm karabinek AK).
Dzięki swojej popularności karabinek Kałasznikowa stał się z czasem ikoną popkultury. Wykorzystywany jest w licznych filmach oraz grach komputerowych. Powstał nawet utwór muzyczny „Kałasznikow”.
Dane techniczne
Kaliber → 7,62 mm
Nabój → 7,62 × 39 mm wz. 43
Magazynek → łukowy 30 naboi
Długość → 870 mm (z kolbą stałą) oraz → 875/645 mm (z kolbą składaną)
Długość lufy → 415 mm
Długość linii celowniczej → 378 mm
Masa broni → 3,8 kg (z pustym magazynkiem) oraz → 4,3 kg z pełnym magazynkiem
Prędkość początkowa pocisku → 715 m/s
Szybkostrzelność teoretyczna → 600 strzałów/min
Szybkostrzelność praktyczna → 40–100 strzałów/min
Zasięg maks. → ok. 1000 m
Zasięg skuteczny → ok. 400 m (pojedynczo do „popiersia”) i ok. 150 m (serie).
Wyposażenie dodatkowe karabinka AK to:
bagnet 6H2, parciany pas nośny, wycior (umieszczony pod lufą).
Przybornik z narzędziami do rozkładania i konserwacji:
przecieracz, przebijak, kluczyk-wkrętak, szczoteczka do konserwacji przewodu lufy i komory gazowej, olejarka dwukomorowa.
Z tej wiedzy należało pamiętać parametry, budowę (nazwę poszczególnych elementów). Jednak najważniejsze było opanowanie rozkładania i składania broni na czas oraz właściwe czyszczenie i konserwacja. O celnym strzelaniu już nie wspomnę.
Dowódca przekazał nam, że z „Bronią” trzeba się obchodzić jak z ukochaną dziewczyną, delikatnie, czule i chroniąc ją przed upadkiem oraz nie spuszczać z niej oka.
Po kolacji zbiórka plutonami przed magazynkiem z bronią. Pobieramy broń i mamy zapamiętać na wieki jej numer. Czekamy z bronią na korytarzu, aż cały pluton ją pobierze.
Następnie na korytarz przynosimy taborety i kładziemy na nich broń. Wykładowca pokazuje nam po kolei jak rozkładać broń i każdy element, objaśnia, do czego służy. Po rozłożeniu składa ją ponownie, a my uważnie obserwujemy. Następnie bierzemy swoją broń i patrząc na wykładowcę, rozkładamy ją pomału i składamy. Robimy to kilkakrotnie, żeby zapamiętać co i jak. Na razie robimy to pomału, ale wykładowca zapowiedział nam już, że z czasem będziemy to robić na czas. Następnie dostaliśmy instrukcję, jak należy czyścić i konserwować powierzoną nam broń.
W czasie czyszczenia nastąpił głuchy odgłos tak jakby strzał. Skóra mi ścierpła, ale okazało się, że komuś jakiś element upadł.
Przełożony zaraz wychwycił przestraszonego kota. Co to qwa za kalectwo. No i dostał nagrodę w postaci dodatkowej nocnej pracy. Trzeba uważać, bo za byle co noc nieprzespana. Chociaż można podpaść za nic, np. nie spodoba się komuś spojrzenie lub dla jaj albo dla kaprysu dostanie się przydział na docieranie charakteru żołnierza.
Po czyszczeniu zdajemy broń do magazynku. Przed capstrzykiem sprzątanie rejonu, mycie i teoretycznie spanie, bo nie wiadomo co może nastąpić po minucie od zgaszenia światła na sali. Aha, Ci co mieli łazienkę do sprzątania, musieli jeszcze ją raz ogarnąć po naszym myciu.
🔔 ORP "Dzik" - trałowiec ⚓ Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej w Ustce
👉Wpisy będą uzupełniane i poprawiane (pamięć 😁)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marynarka wojenna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marynarka wojenna. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 9 lutego 2025
sobota, 7 grudnia 2024
Kolejne dwa dni, zapowiedź pól ryżowych i żółtej rzeki
Następne dwa dni na kompanii 13 - tej wyglądały podobnie z jednym wyjątkiem, ale o tym później.
Dzień rozpoczynał się od pobudki o szóstej rano. D-ca drużyny wpadał na salę i wrzeszczał: pobudka, pobudka wstawać kociarstwo!
Zaraz wyrobię Wam kocie ruchy. Zbiórka na korytarzu do zaprawy porannej! Strój taki sam jak wczoraj. Zrywaliśmy się z ciepłych łóżek, szybko wskakiwaliśmy w strój do zaprawy i gnaliśmy pędem na korytarz, ustawiając się w dwuszeregu. Niektórzy z pośpiechu zaplątali się w swoje gacie, bo nie chcieli być ostatnimi. W zależności od humoru i potrzeb, dwóch, trzech, pięciu ostatnich na zbiórce otrzymywało dodatkowe prace poza kolejnością. Miały one poprawić sprawność i szybkość ubierania się. Po zaprawie, mycie, ubieranie się, ścielenie łóżek i sprzątanie rejonów.
Bardzo głośne komendy naprężały nam mięśnie i znowu pędziliśmy na złamanie karku, żeby zdążyć na zbiórkę przed budynkiem kompanii, poprzedzającą wyjście na śniadanie. Padały komendy do wymarszu i dziarsko czwórkami maszerowaliśmy w kierunku stołówki. Do stołówki maszerowaliśmy całą kompanią z przerwami między plutonami. Do pokonania było jakieś kilkaset metrów i po kilku minutach szybkiego marszu z treningiem kroku defiladowego (komenda Baczność!), a na komendę „Spocznij” - równy krok. Każdy krok wyczuwalny był na podłożu, jakby ziemia sama poddawała się rytmowi marszu. Na komendę kompania „Stój”, ostatnie trzy kroki z przybiciem. Czasami się zdarzało, że ktoś wlazł na drugiego i znowu dostawał pajdę (dodatkowe zajęcie lub indywidualny trening zatrzymywania się w szyku).
Przed budynkiem stołówki staliśmy nadal w szyku, czekając na komendę wejścia do środka. Dowódca podawał komendę: Spocznij! Do środka! Po schodach wchodziliśmy do budynku i stawaliśmy naprzeciw swoich miejsc przy stole, czekając na dalsze rozkazy. Mat krzyknął: Siad! I w tym momencie wolno nam było siadać za stołami. W praktyce wychodziło to nierówno i padała komenda „Wstać”! „Siad”! „Wstać”! „Siad”! Gdy wyszło to w miarę równo, czekaliśmy, aż pozwoli nam jeść. Komendy, takie jak „siad” czy „wstań”, wskazują na konieczność posłuszeństwa i koordynacji w grupie. Padała komenda: Smacznego! Szybko łykaliśmy to, co ojczyzna dała na śniadanie, bo czas posiłku był bardzo ograniczony. Po kilku minutach padało hasło: Kończyć jedzenie. Była to zapowiedź, że za minutę lub dwie padnie komenda: Koniec jedzenia, Wychodzić!. Dlatego należało jeść szybko, żeby zdążyć coś tam więcej chapnąć.
Po śniadaniu odczuwaliśmy głód i do kieszeni włożyliśmy kawałki chleba i żeby nie podpaść, szybko biegliśmy na zbiórkę kompanii przed stołówką. Na zbiórce dowódcy zauważyli wypchane boczne kieszenie spodni i trzeba było chleb wyrzucić, aż z żalu w brzuchach zaburczało. To fragment, który przywołuje wspomnienia z czasów, gdy codzienne życie było pełne prostych, ale znaczących chwil. Wspólne posiłki, zbiórki i zasady, które trzeba było przestrzegać, tworzyły atmosferę dyscypliny, ale i tęsknoty za domem. Wyrzucenie chleba, który miał być ratunkiem na później, symbolizuje nie tylko wyrzeczenie, ale także poczucie straty.
Powrót na kompanię ze śniadania wyglądał tak samo, jak wyjście na to śniadanie. Na kompanii znowu krótkie sprzątanie rejonów, a następnie zbiórka na szkolenie chemiczne. To było coś nowego, zajęcia na sali, na które przynieśliśmy ubrania przeciwchemiczne L-1 i maski pgaz-dym. Najpierw były zajęcie teoretyczne o gazach bojowych (iperyt, luizyt, kwas pruski itp.). Następnie praktyczne zakładanie ochronnej odzieży przeciwchemicznej i maski pgaz-dym. Odzież należało zakładać dokładnie, żeby zapewnić jej jako taką szczelność (konstrukcja tego ubrania nie zapewniała 100% szczelności), tak samo maskę. Na początku sprawiało to kłopot, szczególnie założenie maski. Wykładowca kilkakrotnie zwracał nam uwagę, żeby przed założeniem maski, pamiętać o wyjęciu korka zabezpieczającego pochłaniacz maski.
Po zajęciach wymarsz na obiad, który nie różnił się niczym od marszu na inne posiłki. Szliśmy jak zwykle szykiem zwartym. Przed stołówką czekaliśmy na zezwolenie wejścia. Znowu padały komendy: siad, wstać, siad, kończyć jedzenie, koniec jedzenia. Powrót na kompanię i po obiedzie różne zajęcia: nauka regulaminu, docieranie kotów i tak do kolacji. Po kolacji trochę czasu na układanie w szafkach i porządki. Na okrągło jechanie rejonów i skakanie na zbiórki, ustawianie butów, meldowanie, salutowanie i tak w koło Macieju. Cykliczne „jechanie rejonów”, „skakanie na zbiórki” oraz inne aktywności pokazują, że życie w grupie wymagało ciągłej gotowości i zaangażowania. Taki styl życia, mimo że może wydawać się monotonny, miał na celu budowanie charakteru, współpracy i umiejętności organizacyjnych.
Następny dzień środa wyglądał tak samo, ale dowiedzieliśmy się, że w czwartek powinien być dzień słonia, ale jest to święto 1.11.1979. W czasach PRL-u komuniści próbowali temu świętu nadać charakter świecki i dzień 1 listopada zaczęto nazywać Świętem Zmarłych, Dniem Zmarłych lub Dniem Zmarłych i Poległych zamiast Wszystkich Świętych. Wobec tego ćwiczenia na poligonie zostały zapowiedziane piątek. Ma to być wycieczka na Pola Ryżowe i nad Żółtą Rzekę. Jeden z nas zapytał się co to za rzeka i te pola. Mat chyba tylko na to czekał. Nie mogę tego powiedzieć, bo to tajne, ale w celu uchylenia rąbka tajemnicy, zapraszam pytającego po godzinie 22 - giej. No i po capstrzyku przyszedł po niego podoficer. Nie wiem, kiedy wrócił, bo już zasnąłem. 1 listopada wszystko wyglądało tak jak w niedzielę. Porządki, musztra w czasie chodzenia na posiłki, itd.
Zaraz wyrobię Wam kocie ruchy. Zbiórka na korytarzu do zaprawy porannej! Strój taki sam jak wczoraj. Zrywaliśmy się z ciepłych łóżek, szybko wskakiwaliśmy w strój do zaprawy i gnaliśmy pędem na korytarz, ustawiając się w dwuszeregu. Niektórzy z pośpiechu zaplątali się w swoje gacie, bo nie chcieli być ostatnimi. W zależności od humoru i potrzeb, dwóch, trzech, pięciu ostatnich na zbiórce otrzymywało dodatkowe prace poza kolejnością. Miały one poprawić sprawność i szybkość ubierania się. Po zaprawie, mycie, ubieranie się, ścielenie łóżek i sprzątanie rejonów.
Bardzo głośne komendy naprężały nam mięśnie i znowu pędziliśmy na złamanie karku, żeby zdążyć na zbiórkę przed budynkiem kompanii, poprzedzającą wyjście na śniadanie. Padały komendy do wymarszu i dziarsko czwórkami maszerowaliśmy w kierunku stołówki. Do stołówki maszerowaliśmy całą kompanią z przerwami między plutonami. Do pokonania było jakieś kilkaset metrów i po kilku minutach szybkiego marszu z treningiem kroku defiladowego (komenda Baczność!), a na komendę „Spocznij” - równy krok. Każdy krok wyczuwalny był na podłożu, jakby ziemia sama poddawała się rytmowi marszu. Na komendę kompania „Stój”, ostatnie trzy kroki z przybiciem. Czasami się zdarzało, że ktoś wlazł na drugiego i znowu dostawał pajdę (dodatkowe zajęcie lub indywidualny trening zatrzymywania się w szyku).
Przed budynkiem stołówki staliśmy nadal w szyku, czekając na komendę wejścia do środka. Dowódca podawał komendę: Spocznij! Do środka! Po schodach wchodziliśmy do budynku i stawaliśmy naprzeciw swoich miejsc przy stole, czekając na dalsze rozkazy. Mat krzyknął: Siad! I w tym momencie wolno nam było siadać za stołami. W praktyce wychodziło to nierówno i padała komenda „Wstać”! „Siad”! „Wstać”! „Siad”! Gdy wyszło to w miarę równo, czekaliśmy, aż pozwoli nam jeść. Komendy, takie jak „siad” czy „wstań”, wskazują na konieczność posłuszeństwa i koordynacji w grupie. Padała komenda: Smacznego! Szybko łykaliśmy to, co ojczyzna dała na śniadanie, bo czas posiłku był bardzo ograniczony. Po kilku minutach padało hasło: Kończyć jedzenie. Była to zapowiedź, że za minutę lub dwie padnie komenda: Koniec jedzenia, Wychodzić!. Dlatego należało jeść szybko, żeby zdążyć coś tam więcej chapnąć.
Po śniadaniu odczuwaliśmy głód i do kieszeni włożyliśmy kawałki chleba i żeby nie podpaść, szybko biegliśmy na zbiórkę kompanii przed stołówką. Na zbiórce dowódcy zauważyli wypchane boczne kieszenie spodni i trzeba było chleb wyrzucić, aż z żalu w brzuchach zaburczało. To fragment, który przywołuje wspomnienia z czasów, gdy codzienne życie było pełne prostych, ale znaczących chwil. Wspólne posiłki, zbiórki i zasady, które trzeba było przestrzegać, tworzyły atmosferę dyscypliny, ale i tęsknoty za domem. Wyrzucenie chleba, który miał być ratunkiem na później, symbolizuje nie tylko wyrzeczenie, ale także poczucie straty.
Powrót na kompanię ze śniadania wyglądał tak samo, jak wyjście na to śniadanie. Na kompanii znowu krótkie sprzątanie rejonów, a następnie zbiórka na szkolenie chemiczne. To było coś nowego, zajęcia na sali, na które przynieśliśmy ubrania przeciwchemiczne L-1 i maski pgaz-dym. Najpierw były zajęcie teoretyczne o gazach bojowych (iperyt, luizyt, kwas pruski itp.). Następnie praktyczne zakładanie ochronnej odzieży przeciwchemicznej i maski pgaz-dym. Odzież należało zakładać dokładnie, żeby zapewnić jej jako taką szczelność (konstrukcja tego ubrania nie zapewniała 100% szczelności), tak samo maskę. Na początku sprawiało to kłopot, szczególnie założenie maski. Wykładowca kilkakrotnie zwracał nam uwagę, żeby przed założeniem maski, pamiętać o wyjęciu korka zabezpieczającego pochłaniacz maski.
Po zajęciach wymarsz na obiad, który nie różnił się niczym od marszu na inne posiłki. Szliśmy jak zwykle szykiem zwartym. Przed stołówką czekaliśmy na zezwolenie wejścia. Znowu padały komendy: siad, wstać, siad, kończyć jedzenie, koniec jedzenia. Powrót na kompanię i po obiedzie różne zajęcia: nauka regulaminu, docieranie kotów i tak do kolacji. Po kolacji trochę czasu na układanie w szafkach i porządki. Na okrągło jechanie rejonów i skakanie na zbiórki, ustawianie butów, meldowanie, salutowanie i tak w koło Macieju. Cykliczne „jechanie rejonów”, „skakanie na zbiórki” oraz inne aktywności pokazują, że życie w grupie wymagało ciągłej gotowości i zaangażowania. Taki styl życia, mimo że może wydawać się monotonny, miał na celu budowanie charakteru, współpracy i umiejętności organizacyjnych.
Następny dzień środa wyglądał tak samo, ale dowiedzieliśmy się, że w czwartek powinien być dzień słonia, ale jest to święto 1.11.1979. W czasach PRL-u komuniści próbowali temu świętu nadać charakter świecki i dzień 1 listopada zaczęto nazywać Świętem Zmarłych, Dniem Zmarłych lub Dniem Zmarłych i Poległych zamiast Wszystkich Świętych. Wobec tego ćwiczenia na poligonie zostały zapowiedziane piątek. Ma to być wycieczka na Pola Ryżowe i nad Żółtą Rzekę. Jeden z nas zapytał się co to za rzeka i te pola. Mat chyba tylko na to czekał. Nie mogę tego powiedzieć, bo to tajne, ale w celu uchylenia rąbka tajemnicy, zapraszam pytającego po godzinie 22 - giej. No i po capstrzyku przyszedł po niego podoficer. Nie wiem, kiedy wrócił, bo już zasnąłem. 1 listopada wszystko wyglądało tak jak w niedzielę. Porządki, musztra w czasie chodzenia na posiłki, itd.
czwartek, 28 listopada 2024
Poniedziałek, piąty dzień
Pobudka, pobudka przeraźliwie głośno skrzeczący głos przebija się jak z zaświatów. Ktoś zapala światło i zaczyna się piąty dzień na 13 - tej kompanii. Ten sam głos ogłasza strój na zaprawę: badenki (szorty), koszulka i trampki. Zarzucamy pościel na tył łóżka, z otwartych okien czuć chłód. Jeszcze się nie rozbudziłem, a już ogłaszają zbiórkę przed kompanią na zaprawę.
Na szybko zakładam trampki, rzucam na siebie koszulkę i w pośpiechu biegnę w stronę wyjścia. Bieg, bieg, biegusiem mi tu, wypad z prędkością światła, takie teksty towarzyszą nam w czasie pędzenia na złamanie karku po korytarzu. Byle nie być ostatnim, bo w przeciwnym wypadku będzie „nagroda”. Na zewnątrz wita nas poranny chłód i drobniutki deszcz, który dosłownie ożywia. Po chwili stoimy się w jednym miejscu, a nasze oddechy tworzą małe chmurki pary. Ten sam skrzeczący głos, już czeka na nas z zegarkiem w ręku. Jego spojrzenie przeszywa na wylot, a wszyscy wiedzą, że nie ma miejsca na taryfę ulgową.
Wkurzająca muzyczka już zaczyna swoje rym tym tym. Mat wydziera się: w dwuszeregu zbiórka i czwórki w prawo zwrot. Zapanował chaos z powodu niepoprawnej formacji, z czwórek wyszła nawet jedna piątka i trójka. No niezłe z Was talenty, śmieje się mat, ale Ci z tej piątki i trójki zgłoszą się do mnie po 15 - tej, będziemy ćwiczyć zwroty.
Ruszamy ostro w rytm tej cholernej muzyczki, która trzeszczy, aż uszy bolą. Po pięciu minutach już nie czuję zimna, bieg, truchcik, żabki i kaczuszki zrobiły swoje. Na dodatek rozwiązała mi się sznurówka, dobrze, że już w czasie powrotu i blisko kompanii. Musiałem tylko uważać, żeby nie zgubić trampka lub jej nie przydeptać samemu, lub przez kolegę obok, bo wywrotka byłaby murowana. Zatrzymanie się, żeby zawiązać buta, skutkowało dodatkową pracą lub inną rozrywką wymyśloną przez podoficerów.
Po zaprawie toaleta, ścielenie łóżek, szybkie porządki i zbiórka do wyjścia na śniadanie. Dowódca drużyny sprawdza dokładność ogolenia. Kilku zostaje wytypowanych do poprawki. Minuta, czas, start, biegiem. Nie dogoleni wyrywają, aż idzie dym z zelówek. Mat patrzy na zegarek i mówi, są następni do prac poza kolejnością. Drzwi budynku kompanii otwierają się z hukiem i wypada grupka pozacinana na twarzy. Jeden szczególnie rzuca się w oczy, bo krew prawie leje się ciurkiem. Mat patrzy na niego, no brzytwa wyglądasz, jakbyś wrócił z wojny. I tak kolega został z pseudonimem „brzytwa” do końca kursu w CSSMW.
Pozostała część dnia wyglądała podobnie jak w piątek. Musztra, docieranie kotów na rejonach, dodatkowe informacje i ogłoszenia, nauka regulaminu oraz w nagrodę dla podpadziochów dodatkowe prace. Z perspektywy czasu nie pamiętam wszystkich detali, ale chwile pełne adrenaliny i współzawodnictwa, żartów, na zawsze pozostaną w pamięci.
Na szybko zakładam trampki, rzucam na siebie koszulkę i w pośpiechu biegnę w stronę wyjścia. Bieg, bieg, biegusiem mi tu, wypad z prędkością światła, takie teksty towarzyszą nam w czasie pędzenia na złamanie karku po korytarzu. Byle nie być ostatnim, bo w przeciwnym wypadku będzie „nagroda”. Na zewnątrz wita nas poranny chłód i drobniutki deszcz, który dosłownie ożywia. Po chwili stoimy się w jednym miejscu, a nasze oddechy tworzą małe chmurki pary. Ten sam skrzeczący głos, już czeka na nas z zegarkiem w ręku. Jego spojrzenie przeszywa na wylot, a wszyscy wiedzą, że nie ma miejsca na taryfę ulgową.
Wkurzająca muzyczka już zaczyna swoje rym tym tym. Mat wydziera się: w dwuszeregu zbiórka i czwórki w prawo zwrot. Zapanował chaos z powodu niepoprawnej formacji, z czwórek wyszła nawet jedna piątka i trójka. No niezłe z Was talenty, śmieje się mat, ale Ci z tej piątki i trójki zgłoszą się do mnie po 15 - tej, będziemy ćwiczyć zwroty.
Ruszamy ostro w rytm tej cholernej muzyczki, która trzeszczy, aż uszy bolą. Po pięciu minutach już nie czuję zimna, bieg, truchcik, żabki i kaczuszki zrobiły swoje. Na dodatek rozwiązała mi się sznurówka, dobrze, że już w czasie powrotu i blisko kompanii. Musiałem tylko uważać, żeby nie zgubić trampka lub jej nie przydeptać samemu, lub przez kolegę obok, bo wywrotka byłaby murowana. Zatrzymanie się, żeby zawiązać buta, skutkowało dodatkową pracą lub inną rozrywką wymyśloną przez podoficerów.
Po zaprawie toaleta, ścielenie łóżek, szybkie porządki i zbiórka do wyjścia na śniadanie. Dowódca drużyny sprawdza dokładność ogolenia. Kilku zostaje wytypowanych do poprawki. Minuta, czas, start, biegiem. Nie dogoleni wyrywają, aż idzie dym z zelówek. Mat patrzy na zegarek i mówi, są następni do prac poza kolejnością. Drzwi budynku kompanii otwierają się z hukiem i wypada grupka pozacinana na twarzy. Jeden szczególnie rzuca się w oczy, bo krew prawie leje się ciurkiem. Mat patrzy na niego, no brzytwa wyglądasz, jakbyś wrócił z wojny. I tak kolega został z pseudonimem „brzytwa” do końca kursu w CSSMW.
Pozostała część dnia wyglądała podobnie jak w piątek. Musztra, docieranie kotów na rejonach, dodatkowe informacje i ogłoszenia, nauka regulaminu oraz w nagrodę dla podpadziochów dodatkowe prace. Z perspektywy czasu nie pamiętam wszystkich detali, ale chwile pełne adrenaliny i współzawodnictwa, żartów, na zawsze pozostaną w pamięci.
poniedziałek, 22 kwietnia 2024
Pierwsza niedziela w CSSMW - 28.10.1979 rok
Budzę się, jest jeszcze ciemno. Nie mam zegarka i nie wiem, która jest godzina. Usypiam ponownie lekką drzemką, przygotowany na pobudkę i zaprawę. Nie ma darcia pobudka, pobudka, tylko głośne wstajemy, przygotowanie do wyjścia na śniadanie.
Ktoś zapala światło w sali. Ktoś mówi, że jest siódma godzina. Jesteśmy mile zaskoczeni, że godzinę później wstaliśmy. Zarzucamy majdan (pościel) na tył łóżek i otwieramy okna, czuć napływający chłód. Na toaletę mamy więcej czasu. Kompania, biegiem zbiórka przed budynkiem.
Maszerujemy na stołówkę, ćwicząc po drodze równy i defiladowy krok oraz śpiew. Przed stołówką czekamy w czwórkach i w odpowiednim momencie stopniowo przesuwamy się po schodkach. Mamy więcej czasu na śniadanie. O ilości i jakości posiłków napiszę później w osobnym temacie. Ze śniadania przemyciłem dwie kromki do kieszeni, pomimo że słyszałem, że nie należy nic wynosić ze stołówki. Po śniadaniu wracamy do koszar, oczywiście szlifujemy kostkę brukową, ćwicząc tupanie.
Na kompanii porządkowanie rejonów, czyszczenie obuwia w czasie na papierosa i przekazywane nowe dla nas informacje na świetlicy dotyczące regulaminów oraz o innych zadaniach organizacyjnych. Następnie mat mówi nam, że możemy pisać listy, które możemy wrzucić do skrzynki przy poczcie. Fajnie, tylko nikt nie ma czym i na czym pisać. Matowie dają nam trochę własnych materiałów (papier, koperty, długopisy), ale nie wystarcza dla wszystkich. Jeden mat każe dwóm marynarzom zebrać zamówienia i pójdzie z nimi na pocztę, bo sami nie możemy poruszać się po jednostce. Listy napisane i wysłane.
Po obiedzie chwila wolnego na taboretach i znowu poprawianie rejonów oraz dopieszczanie porządku w szafkach i sprawdzanie przez mata czy nikt nie leży (leżał) na łóżkach. Po kolacji oglądanie dziennika telewizyjnego, sprzątanie rejonów i toaleta przed capstrzykiem.
Światła pogaszone, leżymy i dzielimy się wrażeniami. Wszyscy mówią, że nie jest tak źle, zapominając, że to dopiero czwarty dzień i jest niedziela. Chyba za głośno było na sali, bo wpadł mat.
Co, wojsku nie chce się spać? Pierwsze i ostanie chińskie ostrzeżenie. Radzę się dostosować. Jeszcze trochę pogadaliśmy, ale bardzo cichutko, bo nie chcieliśmy mieć niespodzianki.
Ktoś zapala światło w sali. Ktoś mówi, że jest siódma godzina. Jesteśmy mile zaskoczeni, że godzinę później wstaliśmy. Zarzucamy majdan (pościel) na tył łóżek i otwieramy okna, czuć napływający chłód. Na toaletę mamy więcej czasu. Kompania, biegiem zbiórka przed budynkiem.
Maszerujemy na stołówkę, ćwicząc po drodze równy i defiladowy krok oraz śpiew. Przed stołówką czekamy w czwórkach i w odpowiednim momencie stopniowo przesuwamy się po schodkach. Mamy więcej czasu na śniadanie. O ilości i jakości posiłków napiszę później w osobnym temacie. Ze śniadania przemyciłem dwie kromki do kieszeni, pomimo że słyszałem, że nie należy nic wynosić ze stołówki. Po śniadaniu wracamy do koszar, oczywiście szlifujemy kostkę brukową, ćwicząc tupanie.
Na kompanii porządkowanie rejonów, czyszczenie obuwia w czasie na papierosa i przekazywane nowe dla nas informacje na świetlicy dotyczące regulaminów oraz o innych zadaniach organizacyjnych. Następnie mat mówi nam, że możemy pisać listy, które możemy wrzucić do skrzynki przy poczcie. Fajnie, tylko nikt nie ma czym i na czym pisać. Matowie dają nam trochę własnych materiałów (papier, koperty, długopisy), ale nie wystarcza dla wszystkich. Jeden mat każe dwóm marynarzom zebrać zamówienia i pójdzie z nimi na pocztę, bo sami nie możemy poruszać się po jednostce. Listy napisane i wysłane.
Po obiedzie chwila wolnego na taboretach i znowu poprawianie rejonów oraz dopieszczanie porządku w szafkach i sprawdzanie przez mata czy nikt nie leży (leżał) na łóżkach. Po kolacji oglądanie dziennika telewizyjnego, sprzątanie rejonów i toaleta przed capstrzykiem.
Światła pogaszone, leżymy i dzielimy się wrażeniami. Wszyscy mówią, że nie jest tak źle, zapominając, że to dopiero czwarty dzień i jest niedziela. Chyba za głośno było na sali, bo wpadł mat.
Co, wojsku nie chce się spać? Pierwsze i ostanie chińskie ostrzeżenie. Radzę się dostosować. Jeszcze trochę pogadaliśmy, ale bardzo cichutko, bo nie chcieliśmy mieć niespodzianki.
czwartek, 15 lutego 2024
Sobota, 27.10.1979 rok
Pobudka, pobudka. Nie słychać nic o przygotowaniu do zaprawy. Do sali wchodzi mat, a my nic. Tłumaczy nam, że najbliżej stojący ma meldować stan sali. Stan musi się zgadzać. Dokładnie wie, ilu nas jest, ale bywały już różne historie. Każe nam zdjąć koce z łóżek, otworzyć okna do wietrzenia sali. W soboty nie mamy zaprawy, jest trzepanie koców i generalne porządki.
Wydaje polecenie, na korytarzu z kocami w dwuszeregu zbiórka. Stoimy w dwuszeregu na korytarzu. Biegiem przed budynek trzepać koce. No to ruszamy. Co to qwa jest, to jest świński trucht, a nie bieg. Wracać, w dwuszeregu zbiórka. Startujemy od nowa, tym razem rwiemy do przodu ile sił mamy w nogach. Przed budynkiem w parach trzepiemy koce, trochę się z nich kurzy. W czasie trzepania ze swoimi kocami wychodzą dowódcy (podoficerowie). Myślę sobie, że zaraz będziemy tarmosić ich koce. O dziwo, sami to robią. Z jednego koca wali tyle kurzu, że chyba rok minął od poprzedniego trzepania, parskamy śmiechem. Ooo, qwa, kociarstwu śmieszno jest. Odłożyć koce i trzy razy biegiem wokół budynku.
Po tym dodatkowym treningu biegowym, mamy wracać (biegiem) na salę pościelić łóżka. Sprzęt do spania to metalowe łóżka z materacami, które sądząc po wyglądzie wiele już przeszły. Poduszka też nie pierwszej świeżości. Zagłówki też brudne i poplamione. Na materac należy założyć prześcieradło, przykryć go kocem, który należy wyprasować na gładko taboretem. Nie może być żadnych załamań, zmarszczek i zagnieceń, ma być równo jak na stole. Drugie prześcieradło należało złożyć w taki pas o szerokości ok. 30 cm i ułożyć go w nogach łóżka, wsuwając jego końcówki pod koc. Mat sprawdza dokładność równości ułożonych koców. Marudzi, że to nie jest to i powinien zrobić samolot, ale dzisiaj jest sobota i musimy wyrobić się ze sprzątaniem rejonów. Mycie, golenie to kolejny rytuał warty opisania, ale to później.
Wymarsz na śniadanie. Oczywiście w czasie przejścia na stołówkę ćwiczymy równy krok, defiladelowy krok oraz przybijanie. Na kompanii rozchodzimy się do sal. Jeszcze nie zdążyłem usiąść, gdy z korytarz słychać, strzelec, strzelec. Siadamy na taboretach, bo na łóżku nie można. Nagle drzwi otwierają się z impetem, wpada mat, co do h..a z wami nie tak, wszyscy głusi? Nie było słychać strzelec. No było słychać, ale o co chodzi? Kocie, stań na baczność, zamelduj się i dopiero pytaj. Dzisiaj Wam daruję. Na hasło „strzelec” jeden kot wypada z sali na korytarz, na hasło „zmiana strzelca”, w tym samym czasie pierwszy strzelec biegiem wraca i wyskakuje następny. Miau, miau, miau, zrozumiało. Tak jest obywatelu mat. Wychodzi, zamyka drzwi i się drze — strzelec. Jeden z nas wypada na korytarz. Zmiana strzelca! Pierwszy wraca, drugi wyskakuje. I tak do znudzenia. W czasie tych zmian często mijaliśmy się w drzwiach, co powodowało obijanie futryny (ościeżnicy) drzwi, aż sypał się tynk. Po kilku takich wyskokach mieliśmy pełno siniaków. Za brak płynności w zmianie strzelca, czekał dodatkowy rejon do sprzątania. Wreszcie kończy bawić się strzelcami, ale zaraz się drze, kompania zbiórka na korytarzu. Wyskakujemy na korytarz, przy drzwiach sal stoją podoficerowie i wychwytują ostatniego wychodzącego.
Stoimy plutonami i dostajemy przydział rejonów. Mat informuje, że Ci, co byli ostatnimi, będą mieli dodatkowe atrakcje. Do sprzątania jest korytarz, klatka schodowa, schody na strych, świetlica, sale sypialne, łazienka i toalety, magazynek gospodarczy, suszarnia, rejon zewnętrzny itd. Instrukcje sprzątania dostawaliśmy w trakcie prac. W sali sypialnej trzeba było taborety położyć na łóżka, pomyć okna, zetrzeć kurze z szafek, łóżek i ze wszystkich zakamarków oraz pajęczyny. Na koniec szorowało się na mokro podłogę (płytki PCV). Podłogę wycieraliśmy szmatami na mokro, wszedł mat, spytał, dlaczego tak się tu kurzy i wylał wiadra z wodą po całej sali. Teraz szorować aż powstanie piana. Widocznie mało było proszku, bo woda nie chciała się pienić. Szybko przejechaliśmy podłogę szczotkami i zebraliśmy wodę przed przyjściem sprawdzającego. Okazało się, że zostały ślady z podeszew butów na płytkach PCV, takie ryski. Z tymi ciemnymi smugami był kłopot, bo wodą z płynem nie szło ich usunąć. Pomogła pasta do zębów. Jeden z nas zameldował podoficerowi zakończenie sprzątania sali sypialnej. Przyszedł, kolega zameldował mu — obywatelu mat, marynarz taki i taki melduje stan sali jeden plus 5 - ciu marynarzy zakończyło sprzątanie. No dobra, wyprasujcie wozy, bo zostały ślady po taboretach. Można wyjść zapalić. O kurde, już myślałem, że znowu coś wymyśli. Ja nie paliłem, ale też wyszedłem i udawałem, że palę, bo słyszałem, że kto nie pali, to dostaje robotę. Na palarni opowiadaliśmy swoje spostrzeżenia. Co działo się na innych rejonach, to wiem tyle, co widziałem: korytarz w pianie, w łazience na posadce jakiś ceglany kolor. Naprawdę dużo i szybko się dzieje. Nie ma czasu na myślenie, a to dopiero początek.
Zbiórka na obiad, maszerujemy, tupiąc po bruku. Przed stołówką stoi już I pluton naszej kompanii. Czwórkami po schodach zbliżają się do upragnionej michy. Za nim my wejdziemy minie parę minut, a w brzuchu burczy mi coraz bardziej. Mat przypomina, że gdy on wyjdzie z obiadu, to już pluton ma stać w dwuszeregu oraz mówi, żeby nie wynosić chleba w kieszeniach. Po obiedzie znowu nauka chodzenia i znowu staję się głodny.
Po powrocie mamy zbiórkę na świetlicy. Wstępne szkolenie z regulaminu oraz inne informacje związane harmonogramem dnia. Dowiadujemy się, że jesteśmy na kompanii, która szkoli przyszłych podoficerów na dowódców drużyn. Po ukończeniu kursu część z nas zostanie w Ustce na dwa lata. Jako przyszli dowódcy mamy znać regulamin i dawać przykład innym. Podoficerska Szkoła Strzelców Morskich tak zwani Apache zobowiązuje do wysokiego poziomu wyszkolenia. Po zebraniu, Ci co podpadli, zostają do uporządkowania świetlicy.
Na kolację i z kolacji przemarsz z uczeniem maszerowania. Po kolacji poprawa rejonów, pastowanie butów na zewnątrz budynku oraz ustawianie ich równiutko na korytarzu przed salami. Siedzimy w sali, krzyk — zbiórka na korytarzu. Tym razem w drzwiach tłoczno, mało futryna nie wyleciała, bo pamiętamy, że ostatni będzie miał bonus. Stajemy w dwuszeregu naprzeciwko ustawionych butów. Chyba są dobrze ustawione, bo stoją w szeregu. Mat ma długą listwę, już zaczynam się bać, po co mu ona. Pyta nas, czy buty są ustawione równo, wg nas, tak. Mat udowadnia nam, że są źle ustawione. Przystawia tę listwę do czubków butów i widać, że nie każde buty ją dotykają. Przybiera pozycję jak do strzelania karnego i robi demolkę naszego trudu. Mówi, że buty mają być ustawione w prostej linii, dlatego należy je ustawić wg rozmiaru. Całe szczęście, że nikt u nas nie miał rozmiaru kajaka i udało się je ustawić dla zadowolenia naszego dowódcy.
Następnie zostaliśmy „zaproszeni” na dziennik telewizyjny. Kilku z nas musiało wrócić po taborety. Mamy siedzieć i oglądać, jeżeli komuś się przyśnie, to będzie miał niespodziankę. Po paru minutach oczy same się zamykają, pilnujący nas podchodzi do śpiocha i polewa go wodą. Śmieją się podoficerowie i my. No kociarstwo, śmiejecie się z kolegów? W czasie dziennika śmiech wam nie przysługuje i lu wodą na nas. Po dzienniku wyłapani senni, zostają do posprzątania świetlicy. Mamy czas na poprawienie równego ustawienia przedmiotów i w odpowiedniej kolejności w szafkach. We wszystkich szafkach ma być tak samo. Mycie na czas przed capstrzykiem. Po myciu kilku poprawia rejon łazienki i toalet. O 22.00 podoficer ogłasza capstrzyk. Światła gasną i kładziemy się do łóżek. Rozmawiamy po cichu. Mówimy o swoich spostrzeżeniach, odczuciach. Na razie jesteśmy jak dzieci we mgle, oszołomieni, w głowach panuje chaos, dezorientacja, w koszarach znamy tylko teren prowadzący do stołówki, nawet budynek naszego zakwaterowania kryje wiele zagadek. Rozmawiamy i czekamy, co zaraz się wydarzy. Mija trochę, ale nikt nas nie atakuje, widocznie w sobotę wieczorem nasi dowódcy mają lepsze rozrywki. Zasypiam.
Wydaje polecenie, na korytarzu z kocami w dwuszeregu zbiórka. Stoimy w dwuszeregu na korytarzu. Biegiem przed budynek trzepać koce. No to ruszamy. Co to qwa jest, to jest świński trucht, a nie bieg. Wracać, w dwuszeregu zbiórka. Startujemy od nowa, tym razem rwiemy do przodu ile sił mamy w nogach. Przed budynkiem w parach trzepiemy koce, trochę się z nich kurzy. W czasie trzepania ze swoimi kocami wychodzą dowódcy (podoficerowie). Myślę sobie, że zaraz będziemy tarmosić ich koce. O dziwo, sami to robią. Z jednego koca wali tyle kurzu, że chyba rok minął od poprzedniego trzepania, parskamy śmiechem. Ooo, qwa, kociarstwu śmieszno jest. Odłożyć koce i trzy razy biegiem wokół budynku.
Po tym dodatkowym treningu biegowym, mamy wracać (biegiem) na salę pościelić łóżka. Sprzęt do spania to metalowe łóżka z materacami, które sądząc po wyglądzie wiele już przeszły. Poduszka też nie pierwszej świeżości. Zagłówki też brudne i poplamione. Na materac należy założyć prześcieradło, przykryć go kocem, który należy wyprasować na gładko taboretem. Nie może być żadnych załamań, zmarszczek i zagnieceń, ma być równo jak na stole. Drugie prześcieradło należało złożyć w taki pas o szerokości ok. 30 cm i ułożyć go w nogach łóżka, wsuwając jego końcówki pod koc. Mat sprawdza dokładność równości ułożonych koców. Marudzi, że to nie jest to i powinien zrobić samolot, ale dzisiaj jest sobota i musimy wyrobić się ze sprzątaniem rejonów. Mycie, golenie to kolejny rytuał warty opisania, ale to później.
Wymarsz na śniadanie. Oczywiście w czasie przejścia na stołówkę ćwiczymy równy krok, defiladelowy krok oraz przybijanie. Na kompanii rozchodzimy się do sal. Jeszcze nie zdążyłem usiąść, gdy z korytarz słychać, strzelec, strzelec. Siadamy na taboretach, bo na łóżku nie można. Nagle drzwi otwierają się z impetem, wpada mat, co do h..a z wami nie tak, wszyscy głusi? Nie było słychać strzelec. No było słychać, ale o co chodzi? Kocie, stań na baczność, zamelduj się i dopiero pytaj. Dzisiaj Wam daruję. Na hasło „strzelec” jeden kot wypada z sali na korytarz, na hasło „zmiana strzelca”, w tym samym czasie pierwszy strzelec biegiem wraca i wyskakuje następny. Miau, miau, miau, zrozumiało. Tak jest obywatelu mat. Wychodzi, zamyka drzwi i się drze — strzelec. Jeden z nas wypada na korytarz. Zmiana strzelca! Pierwszy wraca, drugi wyskakuje. I tak do znudzenia. W czasie tych zmian często mijaliśmy się w drzwiach, co powodowało obijanie futryny (ościeżnicy) drzwi, aż sypał się tynk. Po kilku takich wyskokach mieliśmy pełno siniaków. Za brak płynności w zmianie strzelca, czekał dodatkowy rejon do sprzątania. Wreszcie kończy bawić się strzelcami, ale zaraz się drze, kompania zbiórka na korytarzu. Wyskakujemy na korytarz, przy drzwiach sal stoją podoficerowie i wychwytują ostatniego wychodzącego.
Stoimy plutonami i dostajemy przydział rejonów. Mat informuje, że Ci, co byli ostatnimi, będą mieli dodatkowe atrakcje. Do sprzątania jest korytarz, klatka schodowa, schody na strych, świetlica, sale sypialne, łazienka i toalety, magazynek gospodarczy, suszarnia, rejon zewnętrzny itd. Instrukcje sprzątania dostawaliśmy w trakcie prac. W sali sypialnej trzeba było taborety położyć na łóżka, pomyć okna, zetrzeć kurze z szafek, łóżek i ze wszystkich zakamarków oraz pajęczyny. Na koniec szorowało się na mokro podłogę (płytki PCV). Podłogę wycieraliśmy szmatami na mokro, wszedł mat, spytał, dlaczego tak się tu kurzy i wylał wiadra z wodą po całej sali. Teraz szorować aż powstanie piana. Widocznie mało było proszku, bo woda nie chciała się pienić. Szybko przejechaliśmy podłogę szczotkami i zebraliśmy wodę przed przyjściem sprawdzającego. Okazało się, że zostały ślady z podeszew butów na płytkach PCV, takie ryski. Z tymi ciemnymi smugami był kłopot, bo wodą z płynem nie szło ich usunąć. Pomogła pasta do zębów. Jeden z nas zameldował podoficerowi zakończenie sprzątania sali sypialnej. Przyszedł, kolega zameldował mu — obywatelu mat, marynarz taki i taki melduje stan sali jeden plus 5 - ciu marynarzy zakończyło sprzątanie. No dobra, wyprasujcie wozy, bo zostały ślady po taboretach. Można wyjść zapalić. O kurde, już myślałem, że znowu coś wymyśli. Ja nie paliłem, ale też wyszedłem i udawałem, że palę, bo słyszałem, że kto nie pali, to dostaje robotę. Na palarni opowiadaliśmy swoje spostrzeżenia. Co działo się na innych rejonach, to wiem tyle, co widziałem: korytarz w pianie, w łazience na posadce jakiś ceglany kolor. Naprawdę dużo i szybko się dzieje. Nie ma czasu na myślenie, a to dopiero początek.
Zbiórka na obiad, maszerujemy, tupiąc po bruku. Przed stołówką stoi już I pluton naszej kompanii. Czwórkami po schodach zbliżają się do upragnionej michy. Za nim my wejdziemy minie parę minut, a w brzuchu burczy mi coraz bardziej. Mat przypomina, że gdy on wyjdzie z obiadu, to już pluton ma stać w dwuszeregu oraz mówi, żeby nie wynosić chleba w kieszeniach. Po obiedzie znowu nauka chodzenia i znowu staję się głodny.
Po powrocie mamy zbiórkę na świetlicy. Wstępne szkolenie z regulaminu oraz inne informacje związane harmonogramem dnia. Dowiadujemy się, że jesteśmy na kompanii, która szkoli przyszłych podoficerów na dowódców drużyn. Po ukończeniu kursu część z nas zostanie w Ustce na dwa lata. Jako przyszli dowódcy mamy znać regulamin i dawać przykład innym. Podoficerska Szkoła Strzelców Morskich tak zwani Apache zobowiązuje do wysokiego poziomu wyszkolenia. Po zebraniu, Ci co podpadli, zostają do uporządkowania świetlicy.
Na kolację i z kolacji przemarsz z uczeniem maszerowania. Po kolacji poprawa rejonów, pastowanie butów na zewnątrz budynku oraz ustawianie ich równiutko na korytarzu przed salami. Siedzimy w sali, krzyk — zbiórka na korytarzu. Tym razem w drzwiach tłoczno, mało futryna nie wyleciała, bo pamiętamy, że ostatni będzie miał bonus. Stajemy w dwuszeregu naprzeciwko ustawionych butów. Chyba są dobrze ustawione, bo stoją w szeregu. Mat ma długą listwę, już zaczynam się bać, po co mu ona. Pyta nas, czy buty są ustawione równo, wg nas, tak. Mat udowadnia nam, że są źle ustawione. Przystawia tę listwę do czubków butów i widać, że nie każde buty ją dotykają. Przybiera pozycję jak do strzelania karnego i robi demolkę naszego trudu. Mówi, że buty mają być ustawione w prostej linii, dlatego należy je ustawić wg rozmiaru. Całe szczęście, że nikt u nas nie miał rozmiaru kajaka i udało się je ustawić dla zadowolenia naszego dowódcy.
Następnie zostaliśmy „zaproszeni” na dziennik telewizyjny. Kilku z nas musiało wrócić po taborety. Mamy siedzieć i oglądać, jeżeli komuś się przyśnie, to będzie miał niespodziankę. Po paru minutach oczy same się zamykają, pilnujący nas podchodzi do śpiocha i polewa go wodą. Śmieją się podoficerowie i my. No kociarstwo, śmiejecie się z kolegów? W czasie dziennika śmiech wam nie przysługuje i lu wodą na nas. Po dzienniku wyłapani senni, zostają do posprzątania świetlicy. Mamy czas na poprawienie równego ustawienia przedmiotów i w odpowiedniej kolejności w szafkach. We wszystkich szafkach ma być tak samo. Mycie na czas przed capstrzykiem. Po myciu kilku poprawia rejon łazienki i toalet. O 22.00 podoficer ogłasza capstrzyk. Światła gasną i kładziemy się do łóżek. Rozmawiamy po cichu. Mówimy o swoich spostrzeżeniach, odczuciach. Na razie jesteśmy jak dzieci we mgle, oszołomieni, w głowach panuje chaos, dezorientacja, w koszarach znamy tylko teren prowadzący do stołówki, nawet budynek naszego zakwaterowania kryje wiele zagadek. Rozmawiamy i czekamy, co zaraz się wydarzy. Mija trochę, ale nikt nas nie atakuje, widocznie w sobotę wieczorem nasi dowódcy mają lepsze rozrywki. Zasypiam.
poniedziałek, 26 lipca 2021
Drugi dzień w CSSMW - piątek
Słyszę jakieś krzyki, pobudka, pobudka. Chyba mi się śni. Co jest qrwa koty, nie rusza wasz. Wstawać kociarstwo, pobudka.
Dociera do mnie jak przez mgłę, że jestem w jakimś nieznanym miejscu. Ledwo przytomny zrywam się z metalowego łóżka. Nawet nie wiem, która jest godzina. Ruchy, ruchy kociarstwo.
chwilę słychać, ogłaszam strój na zaprawę: trampki, koszulka i szorty. Za chwilę krzyk, kompania przed barakiem na zaprawę zbiórka. Biegiem kociarstwo, bieg, bieg, wypadamy przed barak i ustawiamy się w dwuszeregu. Z dwuszeregu mamy zrobić czwórki, niezłe jaja były, normalnie komedia, akrobacje alpejskie i wyszły dwójki, trójki, piątki i parę czwórek. tym tym, rym tym tym. Na czele kompanii staje mat i wydziera się — za mną biegiem, czterech ostatnich wieczorem czyści kible. Ruszamy biegiem, jestem spokojny, akurat przed wojskiem dużo biegałem i grałem w piłkę nożną. Biegiem pokonujemy ok. 400 metrów, muzyka zwalnia rytm i mat zwalnia. Teraz kaczy chód (demonstruje, jak to ma wyglądać). Kucamy i idziemy w przykucnięciu, śmiesznie to wygląda. Mat oczywiście idzie sobie normalnie, po kilkunastu metrach zaczynam odczuwać mięśnie nóg. W czasie kaczowania rozwiązywały się sznurówki u trampek. Nagle znowu płynie ryk z głośników, rym tym tym. Po kaczuchach mięśnie trochę zesztywniały, a sznurówki pałętają się i trzeba pilnować trampek, żeby nie spadły. Kto został na wiązanie i nie mógł dogonić kompanii, dostawał nową porcję kaczuch, a reszta wolniutkim truchtem do przodu. I tak przez 30 minut.
Po zaprawie mycie i golenie.Po zaprawie mycie i golenie. Ogoliłem jedną stronę i już słychać koniec golenia, biegiem do sal — ścielanie łóżek, ubranie moro.
Ogoliłem jedną stronę i już słychać koniec golenia, biegiem do sal — ścielić łóżka, ubranie moro. Podoficer chodzi i sprawdza poprawność posłania łóżek, oczywiście wszystkie koja źle zasłane. No kociarstwo, dzisiaj jeszcze ulga, ale jutro będzie już samolot. Qwa, jaki samolot. Przygotowanie do wymarszu na śniadanie, ale te nieogolone gęby mają czas 1 minutę na dokładne ogolenie się. Biegiem, drzwi zostały prawie wyrwane, a w łazience tłok z kilku sal. Krew się lała, wyglądaliśmy jak po bitwie pod Grunwaldem.
W drodze na stołówkę pierwsza próba musztry, równy krok i krok defiladowy. Oczywiście podoficer miał ubaw, co to qwa jest, kobyłka Piłsudskiego? Dzisiaj macie jeszcze luz, dzień organizacyjny i pokaz słania łóżek (foto poglądowe z innej formacji), układania w szafkach, układania moro przed capstrzykiem oraz czyszczenie butów, które należy równo ustawić przed salą na korytarzu.
Przed stołówką mat informuje nas, że jak on wyjdzie już ze śniadania, to kompania ma już stać w dwuszeregu. Kto się nie wyrobi, wyleci na orbitę. Jaką znowu orbitę?
Oczywiście mat wchodzi pierwszy, a my po kolei systematycznie. Na śniadanie zupa mleczna, pieczywo, marmolada, kostka margaryny i jeszcze coś tam. Gdy wchodzi do stołówki ostatnia czwórka, mat już pije herbatę i zaraz będzie wychodził. Stoimy w dwuszeregu, wychodzi kapral, ale Ci, co ostatni wchodzili na stołówkę, jeszcze nie wrócili. Czekamy chwili i wypadają ze stołówki ostatni obrońcy granic, ruszając jeszcze szczękami.
My idziemy a oni na orbitę. Orbita to bieg wokół maszerującej kompanii. Na kompanii zapoznajemy się z regulaminem koszar, następuje podział na plutony, szybkie porządki i już idziemy na obiad. Idziemy tak jak na śniadanie, z przytupem. Mat informuje, pamiętajcie, ja wychodzę po obiedzie i kompania ma już stać. Na obiad w plastikach zupa, drugie danie i rozrzedzony kisiel do picia. Powrót do koszar z nauką chodzenia i dalsze instrukcje oraz poznawanie koszar.
Wymarsz na kolacje, oczywiście z nieudolnym wykonywaniem komend: zbiórka w dwuszeregu, Naprzód Marsz, pierwsze kroki defiladelowy krok, równy krok, przed zatrzymaniem znowu przybijanie defiladowym krokiem i dreptanie w miejscu oraz kompania Stój. Kolacja też na czas. Powrót z kolacji to dalszy trening tworzenia dwuszeregu i czwórek oraz szlifowanie chodzenia.
Na kompanii przydział rejonów i sprzątanie ich. Toaleta na czas, zdążyłem umyć tylko jedną nogę.
Przed capstrzykiem, czyszczenie butów i równiutkie ustawianie ich przed salą na korytarzu. Jeszcze przegląd szafek, oczywiście zawartość każdej ląduje na podłodze — mat informuje, że są duże niedociągnięcia w kolejności i równości. Mamy 3 minuty na ponownie ułożenie. Jeden z nas melduje wykonanie zadania, dobrze, że już nie sprawdza szafek. Podoficer drze się capstrzyk, capstrzyk, gasić światła. Mat wchodzi, zapala światło (po co kazali przed chwilą je gasić?), sprawdza salę i czy wszyscy leżą już na łóżkach z rękami na kocach.
Coś tam bredzi, gasi światło i wychodzi. O nareszcie się wypocznie. Już prawie usypiam, gdy z korytarza dolatuje jakieś szuranie i za chwilę krzyk, sala taka i taka zbiórka na korytarzu. Na korytarzu znowu nasze buty rozpiel..ne i wymieszane. Mat drze ryja, minuta i ma być wszystko równo ustawione. Łapiemy buty, jak popadnie i ustawiamy. No kociarstwo, wasze ruchy są za wolne i nie równo. Pad na cztery łapy i pompujemy po 10 razy.
Dobra kociarstwo, poprawić ustawienie butów i spać, bo jutro rano nowy piękny dzień, sobota.
chwilę słychać, ogłaszam strój na zaprawę: trampki, koszulka i szorty. Za chwilę krzyk, kompania przed barakiem na zaprawę zbiórka. Biegiem kociarstwo, bieg, bieg, wypadamy przed barak i ustawiamy się w dwuszeregu. Z dwuszeregu mamy zrobić czwórki, niezłe jaja były, normalnie komedia, akrobacje alpejskie i wyszły dwójki, trójki, piątki i parę czwórek. tym tym, rym tym tym. Na czele kompanii staje mat i wydziera się — za mną biegiem, czterech ostatnich wieczorem czyści kible. Ruszamy biegiem, jestem spokojny, akurat przed wojskiem dużo biegałem i grałem w piłkę nożną. Biegiem pokonujemy ok. 400 metrów, muzyka zwalnia rytm i mat zwalnia. Teraz kaczy chód (demonstruje, jak to ma wyglądać). Kucamy i idziemy w przykucnięciu, śmiesznie to wygląda. Mat oczywiście idzie sobie normalnie, po kilkunastu metrach zaczynam odczuwać mięśnie nóg. W czasie kaczowania rozwiązywały się sznurówki u trampek. Nagle znowu płynie ryk z głośników, rym tym tym. Po kaczuchach mięśnie trochę zesztywniały, a sznurówki pałętają się i trzeba pilnować trampek, żeby nie spadły. Kto został na wiązanie i nie mógł dogonić kompanii, dostawał nową porcję kaczuch, a reszta wolniutkim truchtem do przodu. I tak przez 30 minut.
Po zaprawie mycie i golenie.Po zaprawie mycie i golenie. Ogoliłem jedną stronę i już słychać koniec golenia, biegiem do sal — ścielanie łóżek, ubranie moro.
Ogoliłem jedną stronę i już słychać koniec golenia, biegiem do sal — ścielić łóżka, ubranie moro. Podoficer chodzi i sprawdza poprawność posłania łóżek, oczywiście wszystkie koja źle zasłane. No kociarstwo, dzisiaj jeszcze ulga, ale jutro będzie już samolot. Qwa, jaki samolot. Przygotowanie do wymarszu na śniadanie, ale te nieogolone gęby mają czas 1 minutę na dokładne ogolenie się. Biegiem, drzwi zostały prawie wyrwane, a w łazience tłok z kilku sal. Krew się lała, wyglądaliśmy jak po bitwie pod Grunwaldem.
W drodze na stołówkę pierwsza próba musztry, równy krok i krok defiladowy. Oczywiście podoficer miał ubaw, co to qwa jest, kobyłka Piłsudskiego? Dzisiaj macie jeszcze luz, dzień organizacyjny i pokaz słania łóżek (foto poglądowe z innej formacji), układania w szafkach, układania moro przed capstrzykiem oraz czyszczenie butów, które należy równo ustawić przed salą na korytarzu.
Przed stołówką mat informuje nas, że jak on wyjdzie już ze śniadania, to kompania ma już stać w dwuszeregu. Kto się nie wyrobi, wyleci na orbitę. Jaką znowu orbitę?
Oczywiście mat wchodzi pierwszy, a my po kolei systematycznie. Na śniadanie zupa mleczna, pieczywo, marmolada, kostka margaryny i jeszcze coś tam. Gdy wchodzi do stołówki ostatnia czwórka, mat już pije herbatę i zaraz będzie wychodził. Stoimy w dwuszeregu, wychodzi kapral, ale Ci, co ostatni wchodzili na stołówkę, jeszcze nie wrócili. Czekamy chwili i wypadają ze stołówki ostatni obrońcy granic, ruszając jeszcze szczękami.
My idziemy a oni na orbitę. Orbita to bieg wokół maszerującej kompanii. Na kompanii zapoznajemy się z regulaminem koszar, następuje podział na plutony, szybkie porządki i już idziemy na obiad. Idziemy tak jak na śniadanie, z przytupem. Mat informuje, pamiętajcie, ja wychodzę po obiedzie i kompania ma już stać. Na obiad w plastikach zupa, drugie danie i rozrzedzony kisiel do picia. Powrót do koszar z nauką chodzenia i dalsze instrukcje oraz poznawanie koszar.
Wymarsz na kolacje, oczywiście z nieudolnym wykonywaniem komend: zbiórka w dwuszeregu, Naprzód Marsz, pierwsze kroki defiladelowy krok, równy krok, przed zatrzymaniem znowu przybijanie defiladowym krokiem i dreptanie w miejscu oraz kompania Stój. Kolacja też na czas. Powrót z kolacji to dalszy trening tworzenia dwuszeregu i czwórek oraz szlifowanie chodzenia.
Na kompanii przydział rejonów i sprzątanie ich. Toaleta na czas, zdążyłem umyć tylko jedną nogę.
Przed capstrzykiem, czyszczenie butów i równiutkie ustawianie ich przed salą na korytarzu. Jeszcze przegląd szafek, oczywiście zawartość każdej ląduje na podłodze — mat informuje, że są duże niedociągnięcia w kolejności i równości. Mamy 3 minuty na ponownie ułożenie. Jeden z nas melduje wykonanie zadania, dobrze, że już nie sprawdza szafek. Podoficer drze się capstrzyk, capstrzyk, gasić światła. Mat wchodzi, zapala światło (po co kazali przed chwilą je gasić?), sprawdza salę i czy wszyscy leżą już na łóżkach z rękami na kocach.
Coś tam bredzi, gasi światło i wychodzi. O nareszcie się wypocznie. Już prawie usypiam, gdy z korytarza dolatuje jakieś szuranie i za chwilę krzyk, sala taka i taka zbiórka na korytarzu. Na korytarzu znowu nasze buty rozpiel..ne i wymieszane. Mat drze ryja, minuta i ma być wszystko równo ustawione. Łapiemy buty, jak popadnie i ustawiamy. No kociarstwo, wasze ruchy są za wolne i nie równo. Pad na cztery łapy i pompujemy po 10 razy.
Dobra kociarstwo, poprawić ustawienie butów i spać, bo jutro rano nowy piękny dzień, sobota.
Subskrybuj:
Posty (Atom)