Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marynarka wojenna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marynarka wojenna. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 listopada 2024

Poniedziałek, piąty dzień

Pobudka, pobudka przeraźliwie głośno skrzeczący głos przebija się jak z zaświatów. Ktoś zapala światło i zaczyna się piąty dzień na 13 - tej kompanii. Ten sam głos ogłasza strój na zaprawę: badenki (szorty), koszulka i trampki. Zarzucamy pościel na tył łóżka, z otwartych okien czuć chłód. Jeszcze się nie rozbudziłem, a już ogłaszają zbiórkę przed kompanią na zaprawę.
Na szybko zakładam trampki, rzucam na siebie koszulkę i w pośpiechu biegnę w stronę wyjścia. Bieg, bieg, biegusiem mi tu, wypad z prędkością światła, takie teksty towarzyszą nam w czasie pędzenia na złamanie karku po korytarzu. Byle nie być ostatnim, bo w przeciwnym wypadku będzie „nagroda”. Na zewnątrz wita nas poranny chłód i drobniutki deszcz, który dosłownie ożywia. Po chwili stoimy się w jednym miejscu, a nasze oddechy tworzą małe chmurki pary. Ten sam skrzeczący głos, już czeka na nas z zegarkiem w ręku. Jego spojrzenie przeszywa na wylot, a wszyscy wiedzą, że nie ma miejsca na taryfę ulgową.
Wkurzająca muzyczka już zaczyna swoje rym tym tym. Mat wydziera się: w dwuszeregu zbiórka i czwórki w prawo zwrot. Zapanował chaos z powodu niepoprawnej formacji, z czwórek wyszła nawet jedna piątka i trójka. No niezłe z Was talenty, śmieje się mat, ale Ci z tej piątki i trójki zgłoszą się do mnie po 15 - tej, będziemy ćwiczyć zwroty.

Ruszamy ostro w rytm tej cholernej muzyczki, która trzeszczy, aż uszy bolą. Po pięciu minutach już nie czuję zimna, bieg, truchcik, żabki i kaczuszki zrobiły swoje. Na dodatek rozwiązała mi się sznurówka, dobrze, że już w czasie powrotu i blisko kompanii. Musiałem tylko uważać, żeby nie zgubić trampka lub jej nie przydeptać samemu, lub przez kolegę obok, bo wywrotka byłaby murowana. Zatrzymanie się, żeby zawiązać buta, skutkowało dodatkową pracą lub inną rozrywką wymyśloną przez podoficerów.

Po zaprawie toaleta, ścielenie łóżek, szybkie porządki i zbiórka do wyjścia na śniadanie. Dowódca drużyny sprawdza dokładność ogolenia. Kilku zostaje wytypowanych do poprawki. Minuta, czas, start, biegiem. Nie dogoleni wyrywają, aż idzie dym z zelówek. Mat patrzy na zegarek i mówi, są następni do prac poza kolejnością. Drzwi budynku kompanii otwierają się z hukiem i wypada grupka pozacinana na twarzy. Jeden szczególnie rzuca się w oczy, bo krew prawie leje się ciurkiem. Mat patrzy na niego, no brzytwa wyglądasz, jakbyś wrócił z wojny. I tak kolega został z pseudonimem „brzytwa” do końca kursu w CSSMW.
Pozostała część dnia wyglądała podobnie jak w piątek. Musztra, docieranie kotów na rejonach, dodatkowe informacje i ogłoszenia, nauka regulaminu oraz w nagrodę dla podpadziochów dodatkowe prace. Z perspektywy czasu nie pamiętam wszystkich detali, ale chwile pełne adrenaliny i współzawodnictwa, żartów, na zawsze pozostaną w pamięci.

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Pierwsza niedziela w CSSMW - 28.10.1979 rok

Budzę się, jest jeszcze ciemno. Nie mam zegarka i nie wiem, która jest godzina. Usypiam ponownie lekką drzemką, przygotowany na pobudkę i zaprawę. Nie ma darcia pobudka, pobudka, tylko głośne wstajemy, przygotowanie do wyjścia na śniadanie.
Ktoś zapala światło w sali. Ktoś mówi, że jest siódma godzina. Jesteśmy mile zaskoczeni, że godzinę później wstaliśmy. Zarzucamy majdan (pościel) na tył łóżek i otwieramy okna, czuć napływający chłód. Na toaletę mamy więcej czasu. Kompania, biegiem zbiórka przed budynkiem.
Maszerujemy na stołówkę, ćwicząc po drodze równy i defiladowy krok oraz śpiew. Przed stołówką czekamy w czwórkach i w odpowiednim momencie stopniowo przesuwamy się po schodkach. Mamy więcej czasu na śniadanie. O ilości i jakości posiłków napiszę później w osobnym temacie. Ze śniadania przemyciłem dwie kromki do kieszeni, pomimo że słyszałem, że nie należy nic wynosić ze stołówki. Po śniadaniu wracamy do koszar, oczywiście szlifujemy kostkę brukową, ćwicząc tupanie.

Na kompanii porządkowanie rejonów, czyszczenie obuwia w czasie na papierosa i przekazywane nowe dla nas informacje na świetlicy dotyczące regulaminów oraz o innych zadaniach organizacyjnych. Następnie mat mówi nam, że możemy pisać listy, które możemy wrzucić do skrzynki przy poczcie. Fajnie, tylko nikt nie ma czym i na czym pisać. Matowie dają nam trochę własnych materiałów (papier, koperty, długopisy), ale nie wystarcza dla wszystkich. Jeden mat każe dwóm marynarzom zebrać zamówienia i pójdzie z nimi na pocztę, bo sami nie możemy poruszać się po jednostce. Listy napisane i wysłane.
Po obiedzie chwila wolnego na taboretach i znowu poprawianie rejonów oraz dopieszczanie porządku w szafkach i sprawdzanie przez mata czy nikt nie leży (leżał) na łóżkach. Po kolacji oglądanie dziennika telewizyjnego, sprzątanie rejonów i toaleta przed capstrzykiem.

Światła pogaszone, leżymy i dzielimy się wrażeniami. Wszyscy mówią, że nie jest tak źle, zapominając, że to dopiero czwarty dzień i jest niedziela. Chyba za głośno było na sali, bo wpadł mat.
Co, wojsku nie chce się spać? Pierwsze i ostanie chińskie ostrzeżenie. Radzę się dostosować. Jeszcze trochę pogadaliśmy, ale bardzo cichutko, bo nie chcieliśmy mieć niespodzianki.

czwartek, 15 lutego 2024

Sobota, 27.10.1979 rok

Pobudka, pobudka. Nie słychać nic o przygotowaniu do zaprawy. Do sali wchodzi mat, a my nic. Tłumaczy nam, że najbliżej stojący ma meldować stan sali. Stan musi się zgadzać. Dokładnie wie, ilu nas jest, ale bywały już różne historie. Każe nam zdjąć koce z łóżek, otworzyć okna do wietrzenia sali. W soboty nie mamy zaprawy, jest trzepanie koców i generalne porządki.
Wydaje polecenie, na korytarzu z kocami w dwuszeregu zbiórka. Stoimy w dwuszeregu na korytarzu. Biegiem przed budynek trzepać koce. No to ruszamy. Co to qwa jest, to jest świński trucht, a nie bieg. Wracać, w dwuszeregu zbiórka. Startujemy od nowa, tym razem rwiemy do przodu ile sił mamy w nogach. Przed budynkiem w parach trzepiemy koce, trochę się z nich kurzy. W czasie trzepania ze swoimi kocami wychodzą dowódcy (podoficerowie). Myślę sobie, że zaraz będziemy tarmosić ich koce. O dziwo, sami to robią. Z jednego koca wali tyle kurzu, że chyba rok minął od poprzedniego trzepania, parskamy śmiechem. Ooo, qwa, kociarstwu śmieszno jest. Odłożyć koce i trzy razy biegiem wokół budynku.

Po tym dodatkowym treningu biegowym, mamy wracać (biegiem) na salę pościelić łóżka. Sprzęt do spania to metalowe łóżka z materacami, które sądząc po wyglądzie wiele już przeszły. Poduszka też nie pierwszej świeżości. Zagłówki też brudne i poplamione. Na materac należy założyć prześcieradło, przykryć go kocem, który należy wyprasować na gładko taboretem. Nie może być żadnych załamań, zmarszczek i zagnieceń, ma być równo jak na stole. Drugie prześcieradło należało złożyć w taki pas o szerokości ok. 30 cm i ułożyć go w nogach łóżka, wsuwając jego końcówki pod koc. Mat sprawdza dokładność równości ułożonych koców. Marudzi, że to nie jest to i powinien zrobić samolot, ale dzisiaj jest sobota i musimy wyrobić się ze sprzątaniem rejonów. Mycie, golenie to kolejny rytuał warty opisania, ale to później.

Wymarsz na śniadanie. Oczywiście w czasie przejścia na stołówkę ćwiczymy równy krok, defiladelowy krok oraz przybijanie. Na kompanii rozchodzimy się do sal. Jeszcze nie zdążyłem usiąść, gdy z korytarz słychać, strzelec, strzelec. Siadamy na taboretach, bo na łóżku nie można. Nagle drzwi otwierają się z impetem, wpada mat, co do h..a z wami nie tak, wszyscy głusi? Nie było słychać strzelec. No było słychać, ale o co chodzi? Kocie, stań na baczność, zamelduj się i dopiero pytaj. Dzisiaj Wam daruję. Na hasło „strzelec” jeden kot wypada z sali na korytarz, na hasło „zmiana strzelca”, w tym samym czasie pierwszy strzelec biegiem wraca i wyskakuje następny. Miau, miau, miau, zrozumiało. Tak jest obywatelu mat. Wychodzi, zamyka drzwi i się drze — strzelec. Jeden z nas wypada na korytarz. Zmiana strzelca! Pierwszy wraca, drugi wyskakuje. I tak do znudzenia. W czasie tych zmian często mijaliśmy się w drzwiach, co powodowało obijanie futryny (ościeżnicy) drzwi, aż sypał się tynk. Po kilku takich wyskokach mieliśmy pełno siniaków. Za brak płynności w zmianie strzelca, czekał dodatkowy rejon do sprzątania. Wreszcie kończy bawić się strzelcami, ale zaraz się drze, kompania zbiórka na korytarzu. Wyskakujemy na korytarz, przy drzwiach sal stoją podoficerowie i wychwytują ostatniego wychodzącego.

Stoimy plutonami i dostajemy przydział rejonów. Mat informuje, że Ci, co byli ostatnimi, będą mieli dodatkowe atrakcje. Do sprzątania jest korytarz, klatka schodowa, schody na strych, świetlica, sale sypialne, łazienka i toalety, magazynek gospodarczy, suszarnia, rejon zewnętrzny itd. Instrukcje sprzątania dostawaliśmy w trakcie prac. W sali sypialnej trzeba było taborety położyć na łóżka, pomyć okna, zetrzeć kurze z szafek, łóżek i ze wszystkich zakamarków oraz pajęczyny. Na koniec szorowało się na mokro podłogę (płytki PCV). Podłogę wycieraliśmy szmatami na mokro, wszedł mat, spytał, dlaczego tak się tu kurzy i wylał wiadra z wodą po całej sali. Teraz szorować aż powstanie piana. Widocznie mało było proszku, bo woda nie chciała się pienić. Szybko przejechaliśmy podłogę szczotkami i zebraliśmy wodę przed przyjściem sprawdzającego. Okazało się, że zostały ślady z podeszew butów na płytkach PCV, takie ryski. Z tymi ciemnymi smugami był kłopot, bo wodą z płynem nie szło ich usunąć. Pomogła pasta do zębów. Jeden z nas zameldował podoficerowi zakończenie sprzątania sali sypialnej. Przyszedł, kolega zameldował mu — obywatelu mat, marynarz taki i taki melduje stan sali jeden plus 5 - ciu marynarzy zakończyło sprzątanie. No dobra, wyprasujcie wozy, bo zostały ślady po taboretach. Można wyjść zapalić. O kurde, już myślałem, że znowu coś wymyśli. Ja nie paliłem, ale też wyszedłem i udawałem, że palę, bo słyszałem, że kto nie pali, to dostaje robotę. Na palarni opowiadaliśmy swoje spostrzeżenia. Co działo się na innych rejonach, to wiem tyle, co widziałem: korytarz w pianie, w łazience na posadce jakiś ceglany kolor. Naprawdę dużo i szybko się dzieje. Nie ma czasu na myślenie, a to dopiero początek.

Zbiórka na obiad, maszerujemy, tupiąc po bruku. Przed stołówką stoi już I pluton naszej kompanii. Czwórkami po schodach zbliżają się do upragnionej michy. Za nim my wejdziemy minie parę minut, a w brzuchu burczy mi coraz bardziej. Mat przypomina, że gdy on wyjdzie z obiadu, to już pluton ma stać w dwuszeregu oraz mówi, żeby nie wynosić chleba w kieszeniach. Po obiedzie znowu nauka chodzenia i znowu staję się głodny.
Po powrocie mamy zbiórkę na świetlicy. Wstępne szkolenie z regulaminu oraz inne informacje związane harmonogramem dnia. Dowiadujemy się, że jesteśmy na kompanii, która szkoli przyszłych podoficerów na dowódców drużyn. Po ukończeniu kursu część z nas zostanie w Ustce na dwa lata. Jako przyszli dowódcy mamy znać regulamin i dawać przykład innym. Podoficerska Szkoła Strzelców Morskich tak zwani Apache zobowiązuje do wysokiego poziomu wyszkolenia. Po zebraniu, Ci co podpadli, zostają do uporządkowania świetlicy.

Na kolację i z kolacji przemarsz z uczeniem maszerowania. Po kolacji poprawa rejonów, pastowanie butów na zewnątrz budynku oraz ustawianie ich równiutko na korytarzu przed salami. Siedzimy w sali, krzyk — zbiórka na korytarzu. Tym razem w drzwiach tłoczno, mało futryna nie wyleciała, bo pamiętamy, że ostatni będzie miał bonus. Stajemy w dwuszeregu naprzeciwko ustawionych butów. Chyba są dobrze ustawione, bo stoją w szeregu. Mat ma długą listwę, już zaczynam się bać, po co mu ona. Pyta nas, czy buty są ustawione równo, wg nas, tak. Mat udowadnia nam, że są źle ustawione. Przystawia tę listwę do czubków butów i widać, że nie każde buty ją dotykają. Przybiera pozycję jak do strzelania karnego i robi demolkę naszego trudu. Mówi, że buty mają być ustawione w prostej linii, dlatego należy je ustawić wg rozmiaru. Całe szczęście, że nikt u nas nie miał rozmiaru kajaka i udało się je ustawić dla zadowolenia naszego dowódcy.

Następnie zostaliśmy „zaproszeni” na dziennik telewizyjny. Kilku z nas musiało wrócić po taborety. Mamy siedzieć i oglądać, jeżeli komuś się przyśnie, to będzie miał niespodziankę. Po paru minutach oczy same się zamykają, pilnujący nas podchodzi do śpiocha i polewa go wodą. Śmieją się podoficerowie i my. No kociarstwo, śmiejecie się z kolegów? W czasie dziennika śmiech wam nie przysługuje i lu wodą na nas. Po dzienniku wyłapani senni, zostają do posprzątania świetlicy. Mamy czas na poprawienie równego ustawienia przedmiotów i w odpowiedniej kolejności w szafkach. We wszystkich szafkach ma być tak samo. Mycie na czas przed capstrzykiem. Po myciu kilku poprawia rejon łazienki i toalet. O 22.00 podoficer ogłasza capstrzyk. Światła gasną i kładziemy się do łóżek. Rozmawiamy po cichu. Mówimy o swoich spostrzeżeniach, odczuciach. Na razie jesteśmy jak dzieci we mgle, oszołomieni, w głowach panuje chaos, dezorientacja, w koszarach znamy tylko teren prowadzący do stołówki, nawet budynek naszego zakwaterowania kryje wiele zagadek. Rozmawiamy i czekamy, co zaraz się wydarzy. Mija trochę, ale nikt nas nie atakuje, widocznie w sobotę wieczorem nasi dowódcy mają lepsze rozrywki. Zasypiam.

poniedziałek, 26 lipca 2021

Drugi dzień w CSSMW - piątek

Słyszę jakieś krzyki, pobudka, pobudka. Chyba mi się śni. Co jest qrwa koty, nie rusza wasz. Wstawać kociarstwo, pobudka. Dociera do mnie jak przez mgłę, że jestem w jakimś nieznanym miejscu. Ledwo przytomny zrywam się z metalowego łóżka. Nawet nie wiem, która jest godzina. Ruchy, ruchy kociarstwo.
chwilę słychać, ogłaszam strój na zaprawę: trampki, koszulka i szorty. Za chwilę krzyk, kompania przed barakiem na zaprawę zbiórka. Biegiem kociarstwo, bieg, bieg, wypadamy przed barak i ustawiamy się w dwuszeregu. Z dwuszeregu mamy zrobić czwórki, niezłe jaja były, normalnie komedia, akrobacje alpejskie i wyszły dwójki, trójki, piątki i parę czwórek. tym tym, rym tym tym. Na czele kompanii staje mat i wydziera się — za mną biegiem, czterech ostatnich wieczorem czyści kible. Ruszamy biegiem, jestem spokojny, akurat przed wojskiem dużo biegałem i grałem w piłkę nożną. Biegiem pokonujemy ok. 400 metrów, muzyka zwalnia rytm i mat zwalnia. Teraz kaczy chód (demonstruje, jak to ma wyglądać). Kucamy i idziemy w przykucnięciu, śmiesznie to wygląda. Mat oczywiście idzie sobie normalnie, po kilkunastu metrach zaczynam odczuwać mięśnie nóg. W czasie kaczowania rozwiązywały się sznurówki u trampek. Nagle znowu płynie ryk z głośników, rym tym tym. Po kaczuchach mięśnie trochę zesztywniały, a sznurówki pałętają się i trzeba pilnować trampek, żeby nie spadły. Kto został na wiązanie i nie mógł dogonić kompanii, dostawał nową porcję kaczuch, a reszta wolniutkim truchtem do przodu. I tak przez 30 minut.
Po zaprawie mycie i golenie.Po zaprawie mycie i golenie. Ogoliłem jedną stronę i już słychać koniec golenia, biegiem do sal — ścielanie łóżek, ubranie moro.
Ogoliłem jedną stronę i już słychać koniec golenia, biegiem do sal — ścielić łóżka, ubranie moro. Podoficer chodzi i sprawdza poprawność posłania łóżek, oczywiście wszystkie koja źle zasłane. No kociarstwo, dzisiaj jeszcze ulga, ale jutro będzie już samolot. Qwa, jaki samolot. Przygotowanie do wymarszu na śniadanie, ale te nieogolone gęby mają czas 1 minutę na dokładne ogolenie się. Biegiem, drzwi zostały prawie wyrwane, a w łazience tłok z kilku sal. Krew się lała, wyglądaliśmy jak po bitwie pod Grunwaldem.
W drodze na stołówkę pierwsza próba musztry, równy krok i krok defiladowy. Oczywiście podoficer miał ubaw, co to qwa jest, kobyłka Piłsudskiego? Dzisiaj macie jeszcze luz, dzień organizacyjny i pokaz słania łóżek, układania w szafkach, układania moro przed capstrzykiem oraz czyszczenie butów, które należy równo ustawić przed salą na korytarzu.
Przed stołówką mat informuje nas, że jak on wyjdzie już ze śniadania, to kompania ma już stać w dwuszeregu. Kto się nie wyrobi, wyleci na orbitę. Jaką znowu orbitę?
Oczywiście mat wchodzi pierwszy, a my po kolei systematycznie. Na śniadanie zupa mleczna, pieczywo, marmolada, kostka margaryny i jeszcze coś tam. Gdy wchodzi do stołówki ostatnia czwórka, mat już pije herbatę i zaraz będzie wychodził. Stoimy w dwuszeregu, wychodzi kapral, ale Ci, co ostatni wchodzili na stołówkę, jeszcze nie wrócili. Czekamy chwili i wypadają ze stołówki ostatni obrońcy granic, ruszając jeszcze szczękami.
My idziemy a oni na orbitę. Orbita to bieg wokół maszerującej kompanii. Na kompanii zapoznajemy się z regulaminem koszar, następuje podział na plutony, szybkie porządki i już idziemy na obiad. Idziemy tak jak na śniadanie, z przytupem. Mat informuje, pamiętajcie, ja wychodzę po obiedzie i kompania ma już stać. Na obiad w plastikach zupa, drugie danie i rozrzedzony kisiel do picia. Powrót do koszar z nauką chodzenia i dalsze instrukcje oraz poznawanie koszar.
Wymarsz na kolacje, oczywiście z nieudolnym wykonywaniem komend: zbiórka w dwuszeregu, Naprzód Marsz, pierwsze kroki defiladelowy krok, równy krok, przed zatrzymaniem znowu przybijanie defiladowym krokiem i dreptanie w miejscu oraz kompania Stój. Kolacja też na czas. Powrót z kolacji to dalszy trening tworzenia dwuszeregu i czwórek oraz szlifowanie chodzenia.
Na kompanii przydział rejonów i sprzątanie ich. Toaleta na czas, zdążyłem umyć tylko jedną nogę.
Przed capstrzykiem, czyszczenie butów i równiutkie ustawianie ich przed salą na korytarzu. Jeszcze przegląd szafek, oczywiście zawartość każdej ląduje na podłodze — mat informuje, że są duże niedociągnięcia w kolejności i równości. Mamy 3 minuty na ponownie ułożenie. Jeden z nas melduje wykonanie zadania, dobrze, że już nie sprawdza szafek. Podoficer drze się capstrzyk, capstrzyk, gasić światła. Mat wchodzi, zapala światło (po co kazali przed chwilą je gasić?), sprawdza salę i czy wszyscy leżą już na łóżkach z rękami na kocach.
Coś tam bredzi, gasi światło i wychodzi. O nareszcie się wypocznie. Już prawie usypiam, gdy z korytarza dolatuje jakieś szuranie i za chwilę krzyk, sala taka i taka zbiórka na korytarzu. Na korytarzu znowu nasze buty rozpiel..ne i wymieszane. Mat drze ryja, minuta i ma być wszystko równo ustawione. Łapiemy buty, jak popadnie i ustawiamy. No kociarstwo, wasze ruchy są za wolne i nie równo. Pad na cztery łapy i pompujemy po 10 razy.
Dobra kociarstwo, poprawić ustawienie butów i spać, bo jutro rano nowy piękny dzień, sobota.