Na drugi dzień zgłaszam się do WKU Kozienice. Ciekawy jestem co
dalej. Wchodzę, za biurkiem siedzi major. Podaję mu wezwanie, szuka coś w
papierach, no jest bumaga. Nic nie pyta, coś wypisuje i daje mi jakiś
świstek. Chcę zapytać, czy to bilet do wojska i gdzie mam się wstawić.
Uśmiecha się ironicznie i każe postępować wg pisma, które przed chwilą
otrzymałem. Odmaszerować! W ułamku sekundy przelatuje mi kilka myśli.
Na
korytarzu czytam pismo, za dwa dni mam się zgłosić na dodatkowe badania
na ul.Koszykową w Warszawie. O co tu biega? Pytam pozostałych
oczekujących, ale oni wiedzą tyle, co ja. W czwartek 18.10.1979 roku
zgłosiłem się na ul.Koszykową. Trochę poczekałem, za nim mnie wezwali.
Wchodzę do sali, która wygląda jak duży gabinet lekarski. Na początku
formalności i pierwsze badanie słuchu, później stomatolog, laryngolog i
neurolog. Po badaniach chwilę czekałem, wyszła sekretarka i dała mi
skierowanie, żeby 22.10.1979 roku zgłosić się znowu do swojego WKU. Co
oni mnie tak kurde ganiają.
Wezwanie na komisję przyszło mi miesiąc
wcześniej, a teraz nastąpiło jakieś przyśpieszenie. Jadę na 10.00 do WKU
Kozienice, wchodzę, za biurkiem ten sam majora i jeszcze jakiś
żołnierz. Pyta o nazwisko i szuka czegoś, nie ma, nie przyszło. Weź
żołnierzu, sprawdź jeszcze tam. Młody znajdę szarą kopertę i daje
majorowi. Czyta, przegląda, zastanawia się. I co młody czas do woja.
Myślałem, że najwcześniej to będzie to na wiosnę 1980 r. Nie ma co
czekać, armia potrzebuje ludzi. Gdzie byście chcieli iść, oglądam się do
tyłu czy ktoś za mną jeszcze wszedł, nie ma nikogo. No chciałbym gdzieś
bliżej. Dobrze, jak sobie życzysz. Poczekaj na korytarzu. Na korytarzu
czeka jeszcze jeden na wezwanie. Rozmawiamy, dlaczego tak się dzieje.
Mówi mi, że ma jakiegoś znajomego w WKU,
który mu mówił, że paru gości z tego WKU załatwiło sobie odroczenie i
na to miejsce muszą szybko dać innego.
Po paru minutach wychodzi młody
żołnierz i daje mi kopertę. Masz tam bilet, zaświadczenie do zakładu
pracy i masz dwa dni na załatwienie wszystkiego. Resztę sam sobie doczytaj.
Otwieram kopertę, jest książeczka wojskowa, zaświadczenie do zakładu
pracy i bilet. Qwa, CSSMW Ustka, jednostki pływające, wstawić się w czwartek 25.10.1979 r. o ogodz.
8.00. Jestem oszołomiony, miało być blisko i do tego nie tak szybko. Nie
będzie czasu na pożegnanie z rodziną i kolegami. Nie wiem co robić,
przecież nic nie załatwię. Trudno, czekam jeszcze na tego co, wszedł
przed chwilą. Wychodzi, ale ma papiery już ze sobą. Też idzie do woja,
ale 27.10.79 r. i do Dęblina na lotnisko. Kuźwa. Przemyślałem,
ochłonąłem, a co tam mi zależy, przynajmniej morze zobaczę. Trochę martwi mnie, że to na trzy lata. Wracam do domu, jutro pojadę do pracy i
po załatwiam wszystko.
W pracy załatwiam, co trzeba, dostaję odprawę,
będzie na pożegnanie, tylko mało czasu mi zostało. W Radomiu spotykam
paru kolegów, pijemy po parę piwek i umawiam się z jednym, że pojedzie
ze mną pociągiem do Warszawy. Wracam do domu, jest już wieczór we
wtorek. Już tu nic nie nawojuję się, jutro w środę i muszę być na 20.00 w
Warszawie, skąd odchodzi pociąg chyba do Trzebiatowa. Z kolegami z
mojej miejscowości już nie miałem, kiedy się spotkać. Dobrze, że na
zabawie w remizie strażackiej zrozumieli, że już idę do woja i trochę wypiliśmy
razem.
🔔 ORP "Dzik" - trałowiec ⚓ Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej w Ustce
👉Wpisy będą uzupełniane i poprawiane (pamięć 😁)
piątek, 27 marca 2020
sobota, 14 marca 2020
Komisja wojskowa
KOMISJA WOJSKOWA
Były to czasy, że pobór do wojska młodych chłopców odbywał się na wiosnę i jesień. Były jeszcze w mniejszym wymiarze pobory w innych terminach, zwane „dzikimi”. Powołanie do zasadniczej służby wojskowej dostawał prawie każdy zdrowy chłopak. Później, będąc już w wojsku, osobiście przekonałem się, że brali również do armii niezbyt zdrowych.
W Radomiu pracowałem w Zakładach Przemysłu Tytoniowego jak mechanik maszyn. Wrzesień był piękny, za godzinę kończę pracę i wieczorem będę w domu. W domu zastałem wezwanie na wojskową komisję lekarską, idę na zabawę w remizie strażackiej. Na zabawie mówię, że dostałem wezwanie na komisję wojskową, Chyba źle zrozumieli, po paru piwach mieli takie prawo. Musiałem tłumaczyć, że to dopiero komisja. No i zaczęło się, zakupili mi parę piw, no bo w wojsku nie będzie. Otrzymałem mnóstwo rad, nawet od tych, co nigdy w wojsku nie byli.
W pracy poinformowałem, że w poniedziałek 15.10.1979 r. Idę na komisję wojskową i pewnie na wiosnę wezmą mnie w kamasze. Na komisję stawiłem się w wyznaczonym terminie. Jakiś stary budynek, na zadymionym korytarzu głośno. Sami bohaterowie, chichy śmichy, rozglądam się, ale nikogo znajomego nie zauważyłem. Wzywają po parę osób, trochę to trwa. Wychodzi pierwsza grupa, którą natychmiast atakujemy, no i jak było. Już cwaniaczki, zachowują się jak starzy weterani armii. No nie było łatwo, każą się rozebrać do naga i się nachylić. Podchodzi laska i wali rózgą po dupie, hehehe. To takie pierwsze badanie wytrzymałościowe przyszłego żołnierza. Śmiejemy się, nie pier ..olcie, tylko mówcie prawdę. Wejdziecie, to zobaczycie, najważniejsze to dostać kategorie D, całkiem do du.y i aż się usmarkał ze śmiechu. Nareszcie wchodzę z innymi, chyba 10 osób. Na sali zestawione stoły, za którymi siedzą lekarze różnych specjalności oraz laska nie pierwszej świeżości. Każą się rozebrać do naga i stanąć w szeregu w kolejności wezwania. Qwa, w czasie rozbierania oprócz pierwszego nikt nie pamiętał, kto po kim był wyczytywany.
No szfeje, ostatni raz czytam kolejność. Stoimy w szeregu z fajfusami na wierzchu, sprawdzają jeszcze raz po nazwisku.
Kilka pytań, wychodzi laska z jakimś pręciem i każe nachylić się i rozszerzyć pośladki. Może rzeczywiście będzie nas prała po dupie, ale słyszę, jak pod chodzi do każdego. Ten w porządku, ten w porządku, ten też w porządku tylko nie domyty, parskamy śmiechem. Cicho zasrańce, nie było komendy się śmiać. Każą się wyprostować i teraz lekarz podchodzi do każdego i każe zakasłać. Jeszcze po kilka pytań, ubierać się i czekać na korytarzu.
Otrzymujemy książeczki wojskowe ze wpisem zdolny lub niezdolny do zasadniczej służby wojskowej. W kilkunastu dostajemy też wezwanie do stawienia się na drugi dzień (wtorek 16.10.1979r) do WKU Kozienice. Informują nas, że WKU wyda nam zwolnienia do zakładu pracy.
Były to czasy, że pobór do wojska młodych chłopców odbywał się na wiosnę i jesień. Były jeszcze w mniejszym wymiarze pobory w innych terminach, zwane „dzikimi”. Powołanie do zasadniczej służby wojskowej dostawał prawie każdy zdrowy chłopak. Później, będąc już w wojsku, osobiście przekonałem się, że brali również do armii niezbyt zdrowych.
W Radomiu pracowałem w Zakładach Przemysłu Tytoniowego jak mechanik maszyn. Wrzesień był piękny, za godzinę kończę pracę i wieczorem będę w domu. W domu zastałem wezwanie na wojskową komisję lekarską, idę na zabawę w remizie strażackiej. Na zabawie mówię, że dostałem wezwanie na komisję wojskową, Chyba źle zrozumieli, po paru piwach mieli takie prawo. Musiałem tłumaczyć, że to dopiero komisja. No i zaczęło się, zakupili mi parę piw, no bo w wojsku nie będzie. Otrzymałem mnóstwo rad, nawet od tych, co nigdy w wojsku nie byli.
W pracy poinformowałem, że w poniedziałek 15.10.1979 r. Idę na komisję wojskową i pewnie na wiosnę wezmą mnie w kamasze. Na komisję stawiłem się w wyznaczonym terminie. Jakiś stary budynek, na zadymionym korytarzu głośno. Sami bohaterowie, chichy śmichy, rozglądam się, ale nikogo znajomego nie zauważyłem. Wzywają po parę osób, trochę to trwa. Wychodzi pierwsza grupa, którą natychmiast atakujemy, no i jak było. Już cwaniaczki, zachowują się jak starzy weterani armii. No nie było łatwo, każą się rozebrać do naga i się nachylić. Podchodzi laska i wali rózgą po dupie, hehehe. To takie pierwsze badanie wytrzymałościowe przyszłego żołnierza. Śmiejemy się, nie pier ..olcie, tylko mówcie prawdę. Wejdziecie, to zobaczycie, najważniejsze to dostać kategorie D, całkiem do du.y i aż się usmarkał ze śmiechu. Nareszcie wchodzę z innymi, chyba 10 osób. Na sali zestawione stoły, za którymi siedzą lekarze różnych specjalności oraz laska nie pierwszej świeżości. Każą się rozebrać do naga i stanąć w szeregu w kolejności wezwania. Qwa, w czasie rozbierania oprócz pierwszego nikt nie pamiętał, kto po kim był wyczytywany.
No szfeje, ostatni raz czytam kolejność. Stoimy w szeregu z fajfusami na wierzchu, sprawdzają jeszcze raz po nazwisku.
Kilka pytań, wychodzi laska z jakimś pręciem i każe nachylić się i rozszerzyć pośladki. Może rzeczywiście będzie nas prała po dupie, ale słyszę, jak pod chodzi do każdego. Ten w porządku, ten w porządku, ten też w porządku tylko nie domyty, parskamy śmiechem. Cicho zasrańce, nie było komendy się śmiać. Każą się wyprostować i teraz lekarz podchodzi do każdego i każe zakasłać. Jeszcze po kilka pytań, ubierać się i czekać na korytarzu.
Otrzymujemy książeczki wojskowe ze wpisem zdolny lub niezdolny do zasadniczej służby wojskowej. W kilkunastu dostajemy też wezwanie do stawienia się na drugi dzień (wtorek 16.10.1979r) do WKU Kozienice. Informują nas, że WKU wyda nam zwolnienia do zakładu pracy.
sobota, 11 stycznia 2020
Ostatnie dni "wolności" 😢
Dzisiaj awaria sieci netu zmobilizowała mnie do rozpoczęcia napisania wspomnień opartych na faktach mojej służby wojskowej w marynarce wojennej. Czy to będzie opowiadanie, powieść, pamiętnik, a może nowy amatorski gatunek w stylu disco polo? Sam nie wiem, ponieważ nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu czegokolwiek oprócz podań.
To będą na pewno połączone różne style z odrobiną humoru, co doda moim tekstom unikalnego charakteru. Na pewno będzie to prawda widziana w różnych okresach przymusowej służby wojskowej.
I tu nadeszła pomoc w usłudze blogowania. Mam nadzieję, że mój zapał nie spłonie, a was pochłonie relacja, jak to w marwoju było.
Życzę przyjemnego czytania.
Kończyły się wakacje 1979 roku, zapach lata odchodził razem z malejącym żarem sierpniowych dni. Zbliża się złota polska jesień, która zaplecie babim latem pola, lasy, łąki i przyklei się do twarzy. Czuję radość, że już nie muszę się uczyć. Okres nauki w Liceum został zaliczony. Czas beztroskiego hulania mija, koledzy wyjeżdżają do szkół, a ja co będę robił tu na wsi? Koniec pomagania rodzicom w gospodarce i życia na ich łasce. Pod koniec sierpnia czekałem na przystanku autobusowym. Nie mogłem się już doczekać, kiedy „ogórek” podjedzie i nareszcie wyruszę do miasta R.
Ogórek to żargonowa nazwa autobusu. Chodzę nerwowo wokół słupka przystanku autobusowego, na którym wisi zardzewiała tabliczka z rozkładem jazdy. Próbuję odczytać godzinę odjazdu. Rozkład bardzo nieczytelny spowodowany korozją i śladami po strzelaninie. Prawdopodobnie pełnił funkcję tarczy sprawdzającej umiejętności właścicieli proc.
Tajemnicze czarne kropki pozostawione przez muchy i pająki uzupełniły zaszyfrowanie godzin kursowania autobusów. Eee, k.rwa! Gdzie Ty jedziesz? Zatrybiłem, że to do mnie. Odwracam się i widzę roześmianą twarz „Bawolego Oka”. Nie folguje i dalej mnie atakuje – na pekaes czekasz? Odpowiadam mu w jego stylu, a ch.j Cię to obchodzi. Nie mam ochoty na rozmowę, na szczęście słyszę już charakterystyczny rechot jelczowskiego silnika. Za chwilę sylwetka ogórka wyłania się zza wzniesienia. Do okien ma kolor niebieski, a górę jasnobeżową.
Pisk hamulców wyzwala gęsią skórę. Cześć kolego, kiedy indziej pogadamy. „Bawole oczko” w szerokim uśmiechu odsłania cały swój dwurzędowy garnitur z ubytkiem jedynki. Łapię podręczny bagaż i z ulgą otwieram drzwi autobusu. Do Radomia proszę, konduktor dziurkuje specjalnymi cążkami bilet i wydaje mi resztę. Siadam przy oknie, autobus rusza. Odchodzący kolega wzbija chmurę kurzu z polnej drogi. Nigdzie mu się nie spieszy. Sylwetka jego i mojego domu maleje z każdą sekundą.
Patrzę na przesuwające się za oknem pola, drzewa, wsie i coraz bardziej robi mi się smutno. Szybko jednak odganiam chwilę słabości. Oprócz mnie jedzie jeszcze dwie osoby. Kurde nie ma, na czym oka zawiesić. Na następnym przystanku nikt nie wsiada.
Zamyśliłem się i nie zauważyłem, kiedy do autobusu wsiadła fajna laska. Włosy czarne, obcisły sweterek ładnie podkreślał kształtną figurę z rzucającym się w oczy obfitym biustem. Reszty dopełniała krótka spódniczka z pięknie opalonymi nogami. Usiadła po drugiej stronie przede mną. Mogę ją dyskretnie obserwować. Siedzi Sama i ja Sam. Gdyby tak autobus był pełny i jedno miejsce wolne koło mnie, może by usiadła. Głupio teraz tak zmienić miejsce na obok niej. Gadane niby mam, ale śmiałości mi brak. Zresztą na pewno zaraz wysiądzie w miasteczku Z.
Jednak los miał inne plany. Autobus w miarę szybko pokonywał kolejne kilometry, a ja próbowałem ukryć mój zawód i rozczarowanie. Moje myśli krążyły wokół fantazji o tym, jak to byłoby, gdybyśmy zaczęli rozmowę. Gdyby tak po prostu powiedzieć "cześć", uśmiechnąć się i dać jej znać, że zwróciłem uwagę na jej obecność? Tylko jak to zrobić, kiedy w głowie miałem taką mieszaninę treściwej niepewności i dziecięcej ekscytacji?
W końcu postanowiłem, że nie ma co marnować tej chwili. Blisko mnie siedziała piękna dziewczyna, a ja byłem na progu nowego etapu życia, które miało wkrótce rozpocząć się w armii. Ze wszystkich miejsc, w których mogłem zainicjować jakąś interakcję, to było miejsce idealne. Otworzyłem usta, aby powiedzieć coś mądrego, ale akurat w momencie, kiedy przygotowywałem się do palnięcia głupoty, nieoczekiwanie autobus wpadł w dziurę. Obejrzała się i zobaczyła, że patrzę na nią. Poczułem, jak robi mi się gorąco, a serce skacze.
Musiałem zrobić głupią minę, bo dziewczyna się roześmiała. Speszony, ale i ośmielony palnąłem. Ty też czujesz te nieprzyjemne wibracje, gdy koła autobusu wpadają w dziury drogowe? Znowu się uśmiechnęła i coś powiedziała. Przesiadłem się bliżej, przepraszam, ale nie usłyszałem, co powiedziałaś. Powiedziałam, że strasznie trzęsie na tej drodze. Tu byliśmy zgodni i zaczęliśmy rozmawiać.
Jej imię brzmiało (nie pamiętam), była z pobliskiej wsi, a w Radomiu chciała spotkać się z przyjaciółkami. Wzrok mi się rozjaśnił, a myśli, które wcześniej trzymały mnie w smutku, zaczęły wypełniać się pozytywnymi marzeniami. Czas zleciał w mgnieniu oka, rozmowa była nieskrępowana, jakbyśmy znali się od zawsze.
Jednak w miarę jak podróż dobiegała końca, mój nastrój wrócił do rzeczywistości. Musiałem przecież stawić czoła nowemu życiu w wojsku, z dala od rodzinnego domu, od tych, wobec których czułem bliskość, a spotkanie z nieznajomą dziewczyną przypomniało mi, że za chwilę stracę takie momenty.
Dotarliśmy do Radomia, dziewczyna poszła w swoją stronę, a ja w swoją. Poczułem smutek i ruszyłem za nią, ale się rozmyśliłem. Zatrzymałem się na moment, patrząc, jak jej sylwetka znika w tłumie.
Wspomnienie tej chwili będzie dla mnie motywacją w nadchodzących miesiącach. Wojsko miało być innym światem, ale wiedziałem, że zawsze można wrócić do tych krótkich spotkań i uśmiechów, które sprawiają, że życie jest piękne, nawet w najtrudniejszych czasach.
Zabrzmiał dzwonek w mojej głowie. Czas zahartować się na nowo. Wkrótce miałem stawić czoła nowej rzeczywistości, ale obiecałem sobie, że ta chwila nie zostanie zapomniana.
Na horyzoncie rysowała się nowa przygoda – moja służba, która miała dostarczyć jeszcze wiele nieznanych emocji. Tak oto, zaczynałem własny rozdział w życiu, z niewielką iskierką radości w sercu, które powoli uczyło się nie rezygnować z marzeń.
To będą na pewno połączone różne style z odrobiną humoru, co doda moim tekstom unikalnego charakteru. Na pewno będzie to prawda widziana w różnych okresach przymusowej służby wojskowej.
I tu nadeszła pomoc w usłudze blogowania. Mam nadzieję, że mój zapał nie spłonie, a was pochłonie relacja, jak to w marwoju było.
Życzę przyjemnego czytania.
Kończyły się wakacje 1979 roku, zapach lata odchodził razem z malejącym żarem sierpniowych dni. Zbliża się złota polska jesień, która zaplecie babim latem pola, lasy, łąki i przyklei się do twarzy. Czuję radość, że już nie muszę się uczyć. Okres nauki w Liceum został zaliczony. Czas beztroskiego hulania mija, koledzy wyjeżdżają do szkół, a ja co będę robił tu na wsi? Koniec pomagania rodzicom w gospodarce i życia na ich łasce. Pod koniec sierpnia czekałem na przystanku autobusowym. Nie mogłem się już doczekać, kiedy „ogórek” podjedzie i nareszcie wyruszę do miasta R.
Ogórek to żargonowa nazwa autobusu. Chodzę nerwowo wokół słupka przystanku autobusowego, na którym wisi zardzewiała tabliczka z rozkładem jazdy. Próbuję odczytać godzinę odjazdu. Rozkład bardzo nieczytelny spowodowany korozją i śladami po strzelaninie. Prawdopodobnie pełnił funkcję tarczy sprawdzającej umiejętności właścicieli proc.
Tajemnicze czarne kropki pozostawione przez muchy i pająki uzupełniły zaszyfrowanie godzin kursowania autobusów. Eee, k.rwa! Gdzie Ty jedziesz? Zatrybiłem, że to do mnie. Odwracam się i widzę roześmianą twarz „Bawolego Oka”. Nie folguje i dalej mnie atakuje – na pekaes czekasz? Odpowiadam mu w jego stylu, a ch.j Cię to obchodzi. Nie mam ochoty na rozmowę, na szczęście słyszę już charakterystyczny rechot jelczowskiego silnika. Za chwilę sylwetka ogórka wyłania się zza wzniesienia. Do okien ma kolor niebieski, a górę jasnobeżową.
Pisk hamulców wyzwala gęsią skórę. Cześć kolego, kiedy indziej pogadamy. „Bawole oczko” w szerokim uśmiechu odsłania cały swój dwurzędowy garnitur z ubytkiem jedynki. Łapię podręczny bagaż i z ulgą otwieram drzwi autobusu. Do Radomia proszę, konduktor dziurkuje specjalnymi cążkami bilet i wydaje mi resztę. Siadam przy oknie, autobus rusza. Odchodzący kolega wzbija chmurę kurzu z polnej drogi. Nigdzie mu się nie spieszy. Sylwetka jego i mojego domu maleje z każdą sekundą.
Patrzę na przesuwające się za oknem pola, drzewa, wsie i coraz bardziej robi mi się smutno. Szybko jednak odganiam chwilę słabości. Oprócz mnie jedzie jeszcze dwie osoby. Kurde nie ma, na czym oka zawiesić. Na następnym przystanku nikt nie wsiada.
Zamyśliłem się i nie zauważyłem, kiedy do autobusu wsiadła fajna laska. Włosy czarne, obcisły sweterek ładnie podkreślał kształtną figurę z rzucającym się w oczy obfitym biustem. Reszty dopełniała krótka spódniczka z pięknie opalonymi nogami. Usiadła po drugiej stronie przede mną. Mogę ją dyskretnie obserwować. Siedzi Sama i ja Sam. Gdyby tak autobus był pełny i jedno miejsce wolne koło mnie, może by usiadła. Głupio teraz tak zmienić miejsce na obok niej. Gadane niby mam, ale śmiałości mi brak. Zresztą na pewno zaraz wysiądzie w miasteczku Z.
Jednak los miał inne plany. Autobus w miarę szybko pokonywał kolejne kilometry, a ja próbowałem ukryć mój zawód i rozczarowanie. Moje myśli krążyły wokół fantazji o tym, jak to byłoby, gdybyśmy zaczęli rozmowę. Gdyby tak po prostu powiedzieć "cześć", uśmiechnąć się i dać jej znać, że zwróciłem uwagę na jej obecność? Tylko jak to zrobić, kiedy w głowie miałem taką mieszaninę treściwej niepewności i dziecięcej ekscytacji?
W końcu postanowiłem, że nie ma co marnować tej chwili. Blisko mnie siedziała piękna dziewczyna, a ja byłem na progu nowego etapu życia, które miało wkrótce rozpocząć się w armii. Ze wszystkich miejsc, w których mogłem zainicjować jakąś interakcję, to było miejsce idealne. Otworzyłem usta, aby powiedzieć coś mądrego, ale akurat w momencie, kiedy przygotowywałem się do palnięcia głupoty, nieoczekiwanie autobus wpadł w dziurę. Obejrzała się i zobaczyła, że patrzę na nią. Poczułem, jak robi mi się gorąco, a serce skacze.
Musiałem zrobić głupią minę, bo dziewczyna się roześmiała. Speszony, ale i ośmielony palnąłem. Ty też czujesz te nieprzyjemne wibracje, gdy koła autobusu wpadają w dziury drogowe? Znowu się uśmiechnęła i coś powiedziała. Przesiadłem się bliżej, przepraszam, ale nie usłyszałem, co powiedziałaś. Powiedziałam, że strasznie trzęsie na tej drodze. Tu byliśmy zgodni i zaczęliśmy rozmawiać.
Jej imię brzmiało (nie pamiętam), była z pobliskiej wsi, a w Radomiu chciała spotkać się z przyjaciółkami. Wzrok mi się rozjaśnił, a myśli, które wcześniej trzymały mnie w smutku, zaczęły wypełniać się pozytywnymi marzeniami. Czas zleciał w mgnieniu oka, rozmowa była nieskrępowana, jakbyśmy znali się od zawsze.
Jednak w miarę jak podróż dobiegała końca, mój nastrój wrócił do rzeczywistości. Musiałem przecież stawić czoła nowemu życiu w wojsku, z dala od rodzinnego domu, od tych, wobec których czułem bliskość, a spotkanie z nieznajomą dziewczyną przypomniało mi, że za chwilę stracę takie momenty.
Dotarliśmy do Radomia, dziewczyna poszła w swoją stronę, a ja w swoją. Poczułem smutek i ruszyłem za nią, ale się rozmyśliłem. Zatrzymałem się na moment, patrząc, jak jej sylwetka znika w tłumie.
Wspomnienie tej chwili będzie dla mnie motywacją w nadchodzących miesiącach. Wojsko miało być innym światem, ale wiedziałem, że zawsze można wrócić do tych krótkich spotkań i uśmiechów, które sprawiają, że życie jest piękne, nawet w najtrudniejszych czasach.
Zabrzmiał dzwonek w mojej głowie. Czas zahartować się na nowo. Wkrótce miałem stawić czoła nowej rzeczywistości, ale obiecałem sobie, że ta chwila nie zostanie zapomniana.
Na horyzoncie rysowała się nowa przygoda – moja służba, która miała dostarczyć jeszcze wiele nieznanych emocji. Tak oto, zaczynałem własny rozdział w życiu, z niewielką iskierką radości w sercu, które powoli uczyło się nie rezygnować z marzeń.
Subskrybuj:
Posty (Atom)