Minęło dwa tygodnie i nastała do zaliczenia trzecia sobota na K-13.
Po obieraku wróciliśmy do sobotnich obowiązków. Na obiedzie czekała nas niespodzianka w postaci porcji ziemniaków w stylu co kot napłakał.
Okazało się, że brak naszego rozsądku w czasie obierania ziemniaków przełożył się później obiad. Wiadomo starsi służbą i dowódcy dostali odpowiednie porcje, a my tylko na ząb.
Na następnym obieraku obieraliśmy warzywa tak, żeby zostało ich, jak najwięcej. Kucharz, który sprawdzał naszą pracę, powiedział, że poprzednio świnie miały większą wyżerkę. Nikt nas nie pilnował, bo sami zrozumieliśmy, że byle jakie obieranie warzyw działało na naszą niekorzyść.
Trzeba było się pilnować, żeby nią nie oberwać. Raz po takiej akcji szmata wpadła do kotła, ale to było w trakcie mycia go i została wyciągnięta. Słyszeliśmy opowieści o szmacie czy bucie w zupie, ale to były chyba takie plotki.
My pilnowaliśmy czystości, bo mieliśmy już złe doświadczenie z obieraniem warzyw, które obróciło się przeciwko nam. Po takim dniu ledwo powłóczyłem nogami, można było usnąć na stojąco.
Raz trafił się w porządku kucharz. Akurat wtedy byłem dyżurnym kuchni. Kucharz dla drużynki kuchennej przyniósł ciepły chleb, marmoladę, trochę mleka, a mnie zawołał do swojej kanciapy. Nalał mi śmietany i dał pajdę świeżutkiego chleba oraz kawałek kiełbasy. Gdy wcinałem te smakołyki jak zając kapustę, on brzdąkał na gitarze.
Źle wspominam czystość talerzy i kubków. Przeważnie były niedomyte, takie tłuste. Nie pamiętam czy to była niedbałość myjących, czy brak odpowiednich środków do mycia i samą wodą nie dawało rady usunąć tłuszcz. O ile pamiętam talerze i kubki były plastikowe, a tace aluminiowe lub metalowe (może były plastikowe — niech ktoś sprostuje to w komentarzu).
Czasami wydawało mi się, że na kuchni i stołówce był syf totalny, tłuste wszystko, łącznie z plastikowymi kubkami. Dla nas kotów to była ciężka harówka, a funkcyjni jechali na nas. Dyżurny stołówki stał w pobliżu okienek, gdzie wydawano posiłki i pilnował niby porządku oraz prawidłowej gramatury porcji.
Praktycznie dyżurny kot nie miał nic do gadania. Kiełbasa krojona była z obu stron pod kątem 60 stopni i o długości 7 cm. Oczywiście oficerowie, podoficerowie mieli krojona kiełbasę jakimś innym nożem, bo wyglądała na większą.
Może jeszcze przypomni się coś z obieraka i drużynki kuchennej to dalej uzupełnię.
Listy były rozdawane po obiedzie, bo mieliśmy kilka minut wolnego. Podoficer wyczytywał pierwsze nazwisko i zadowolony marynarz z uśmiechem na twarzy wystartował ostro po odbiór.
Już wyciągał rękę po upragniony list, a tu zonk. Hola, podoficer uważnie ogląda kopertę i wącha ją. W miejscu zaklejenia widoczne są krzyżyki. Pyta marynarza, po co są te krzyżyki, ale nie zna odpowiedzi. Zresztą my wszyscy zastanawialiśmy się, po co te skrzyżowane kreski, chyba dla ozdoby, bo przecież nie dla zabezpieczenia.
Mat liczy krzyżyki i każe za każdy znaczek krzyżykowy robić pięć pompek. Nazbierało mu się pięćdziesiąt. Następny list pachniał dziewczyną i delikwent też musiał pompować. Listy bez krzyżyków i od rodziców nie podlegały pompowaniu.
Wobec takiego stanu rzeczy, każdy na początku swoich listów, informował, żeby ich nie krzyżykować oraz nie przysyłać w perfumowanych kopertach.
Listy od dziewczyn, nawet gdy nie były pachnące czy krzyżykowane zawsze podlegały pompowaniu. Dlatego nikt się do tego nie przyznawał. Jednak gdy się wydało, że kot oszukał, to jechał dodatkowe pompki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz