czwartek, 20 marca 2025

Maski na ryj, musztra, obierak i delbeta

Maski na ryj, musztra, obierak. Kociarstwo ostro jedzie, a sierść się sypie.
Nowy dzień, ale rytm dnia ten sam co poprzednio. Pobudka, pobudka, bieg, bieg, biegiem na zaprawę. Jest coraz chłodniej, ale dbają o nas, żeby nie było nam zimno. Repertuar na chłód jest bogaty: bieg, podskoki, przysiady, pompki, kaczuchy, żabki itp.
Pobudka to sygnał do działania, a każdy z nas wie, że poranny bieg to początek ciężkiego tego dnia, w którym jeszcze kilka razy skutecznie podniosą nam tętno. Z każdym dniem czuję, jak moje ciało staje się silniejsze, a umysł bardziej zdeterminowany. To nie tylko fizyczne przygotowanie, ale także mentalna siła, która pomaga mi stawić czoła wyzwaniom w nowej rzeczywistości.
Wszystkie przemarsze na różne zajęcia, posiłki, ćwiczenia są wykorzystywane na doskonalenie kroku defiladowego. Zaprezentujemy go na przysiędze, do której jest jeszcze daleko. Czasami wydaje mi się, że nigdy nie doczekam tej chwili, bo do połowy grudnia w tych warunkach to wieczność. Czasami takie myśli gdzieś się plątają, ale szybko się ulatniają wraz z dolatującym wrzaskiem dowódcy.

Na ogół z każdym dniem zaczyna rozpierać mnie duma, że dobrze to wytrzymuję. Zaczynam już żartować, robić jaja oraz kombinować jak się wymiksować z różnych dodatkowych poza kolejnością metod zwiększania dyscypliny.
Już wiem, że nie należy się zbytnio wychylać w czymkolwiek i nie dać powodów prostowania osobowości w postaci musztry pojedynczego żołnierza i nocnych prac dyscyplinujących. Jednak to nie zawsze uchroni przed kaprysem starszych służbą. Ciekawa, a raczej śmieszna jest musztra pojedynczego żołnierza, np. zbiórka w dwuszeregu.
Żołnierz na komendę Zbiórka w dwuszeregu pada na czworaka, przednie ręce i głowa to pierwszy szereg, a nogi i du.a, to drugi szereg :). Kilka takich powtórzeń zbiórki pojedynczego i kot się poci. Mat wtedy komentuje, że kot ma za grube futro :).
Dla nas obserwatorów, to rzeczywiście zabawny sposób przedstawienia musztry. Tego rodzaju humorystyczne podejście do poważnych tematów, jak wojskowe ćwiczenia, może rozładować napięcie i sprawić, że sytuacja stanie się bardziej zrelaksowana. Tego rodzaju żarty mogą być także sposobem na zacieśnienie więzi w grupie, bo wspólne śmiechy często budują atmosferę zaufania i koleżeństwa. Trzeba tylko uważać, żeby nie śmiać się za głośno, bo jak nie spodoba się dowódcy nasze rżenie, to za chwilę też sami będziemy padać na cztery łapy.

Po śniadaniu znowu intensywne szkolenie z obsługi broni KBK AK. I tak do obiadu, składamy i rozkładamy broń. Robimy to coraz szybciej, jeszcze kilka takich ćwiczeń i z zamkniętymi oczami damy radę. Dla utrwalenia nawyków i zdobytej wiedzy po obiedzie tłuczemy samo. Oczywiście zdarzały się różne problemy, ktoś coś źle włożył itd.

No i nastał następny dzień słonia. Od rana do nocy, biegamy, maszerujemy, pocimy się w tych kondonach z maskami na ryju. Granat z lewej, granat z prawej, lotnik kryj się i raz po raz zaliczamy glebę. Na początku ćwiczeń pada i nie podnosi się jeden z marynarzy.
Mat drze na niego ryja, a on nie reaguje. Myślałem, że wali w .uja. Mat zrywa mu maskę, podbiega do niego drugi dowódca i nachyla się nad nim. Nie wiem, co mu robili, bo działo to się w pewnej odległości ode mnie. Za chwilę biedak wstał, blady był jak ściana. Zarządzili zbiórkę w dwu szeregu i kazali zdjąć maski oraz L-1. Poinformowali nas, że ten blady kot nie wyjął korka zabezpieczającego z pochłaniacza.
Dla utrwalenia wiedzy z posługiwania się sprzętu ochrony dróg oddechowych wypierdolimy was w kosmos. Ty zapchlony kocie będziesz przez 10 minut wkładał i wyjmował korek pochłaniacza ochrony dróg oddechowych, a pozostali w tym czasie będą mieli jazdę. Pluton w natarciu, pluton w obronie, bieganie, czołganie się, gleba raz po raz z okopywaniem. Zdążyłem wbić parę razy saperkę w lędowską ziemię i już krzyk, że za rowem z wodą trzeba kopać okopy.
To były długie wyczerpujące, masakrujące nasze organizmy minuty.
Po tym docieraniu dostaliśmy czas na odpoczynek, ale z małym haczykiem, trzeba było stać. Mat pyta podpadziochę od maski czy fajnie było mu patrzeć, jak koledzy nacierali w różnych figurach akrobatycznych, ryjąc ziemię poligonu. Bidula nic nie odpowiedział, bo czuł, że teraz jego kolej. Mat powiedział mu, że będzie ćwiczył prawie to samo co przed chwilą koledzy, ale we współpracy z maską. Najpierw kilka razy trening z maską, żeby utrwalić zakładanie i zdejmowanie oraz utrwalenie nawyku odtykania pochłaniacza.
Potem atakował glebę na wszelkie możliwe komendy z dodatkiem maski na twarzy. Skakał, biegał, czołgał się, krył się w zagłębieniach.
W pewnym momencie leciał jak pijany, aż wpierdolił się do rowu z wodą, widocznie maska mu zaparowała. Pomimo że też dostaliśmy za niego w dupę, zrobiło mi się go żal. Gdy wygramolił się z rowu, mat dał mu już odbój ze specjalnej musztry dyscyplinującej, która miała i nam utrwalić pamięć raz na zawsze, że korek trzeba wyjmować.

Wracając, ledwo powłóczymy nogami, pilnuję się, żeby nie podpaść, bo nie chciałbym w tym momencie zaliczyć orbitę wokół maszerującej kompanii. Tylko o tym naszym koledze od korka mat nie zapomniał i zaliczył w czasie powrotu do koszar kilka orbit wokół maszerującej kolumny. Dzień słonia w bólach zaliczony.

„Piątek, piąteczek, byle nie podpaść” to popularne dzisiaj powiedzenie w polskim języku, które często używane jest w kontekście weekendu i luzu, jaki przynosi piątek. To także sposób na wyrażenie radości z nadchodzącego końca tygodnia pracy. Warto dodać, że w polskiej kulturze piątek często kojarzy się z relaksem, spotkaniami ze znajomymi lub rodziną oraz różnymi formami spędzania wolnego czasu. Jednak w armii ten piąteczek zwiastował tylko nadchodzącą sobotę i niedzielę, ale to nie oznaczało wielkiego rozluźnienia. Na te dni były przygotowane inne „zabawy” dla kotów.

Pobudka, zaprawa, sprzątanie rejonów, śniadanie, musztra, szkolenie, obiad, zajęcia popołudniowe. Przed kolacją zbiórka i przemarsz do izby lekarskiej. Mat nie chciał nam powiedzieć, po co nas tu przyprowadził. Śmiał się tylko, że dostaniemy w dupę. Na korytarzu rozebrani do pasa stanęliśmy pojedynczo. Ktoś rzucił uwagę, miało być w dupę, to, po co zdjęliśmy górę ubrania, raczej powinniśmy spuścić spodnie. Czekaliśmy, dowcipkując, aż pojawili się duchy w białych kitlach. Zostaliśmy zaczepieni w ramię, podobno była to uodporniająca organizm tzw. delbeta. Prosto z izby pomaszerowaliśmy na kolację. Dziennik telewizyjny, sprzątanie rejonów, capstrzyk.

Jakość zleciało i już myślałem o sobocie, będzie trochę lżej niż na poligonie. O 22-giej już leżymy regulaminowo na wozach, światła zgasły i oczy też już mi się skleiły. Nagle trzask otwieranych drzwi i wpadają we dwóch.
Wypad z wozów! Otwierać szafki, sprawdzenie porządków wg kodu. Qwa, nikt nie dowiedział się, jaki dzisiaj obowiązuje tajny kod porządkowy w szafkach. To takie to ważne gdzie stoi pędzelek do golenia, a gdzie szczoteczka itp. Czy te głupoty pomogą armii wygrywać bitwy? Wszystko z szafek ląduję na podłodze. My wkurwieni, a oni zadowoleni. Układać wg kodu! Co koty, zapomniało się, że była zmiana kodu.
Pojedynczo co 3 sekundy biegieeeem do podoficera po kod szyfrujący szafki. Pędzimy w piżamach (w tym stroju wyglądamy jak ofermy) po korytarzu do podoficera po kod. Wyłapują kilku, że biegli poniżej lamperii, a należy biec powyżej lamperii. Takie jaja sobie robili z nas. Ciekawy byłem, jak to biegnie się poniżej lub powyżej lamperii, ale wolałem nie pytać.
Zanim będziecie porządkować swoje przedmioty, przybory itd., mam jeszcze jedną wiadomość i wyjmuję kartkę. Odczytuje z niej kilkanaście nazwisk. Te osoby jutro o godzinie 4 tej rano mają stawić się z niezbędnikami na stołówce. Teraz układać swój żołnierski dobytek i spać. Może wpadniemy jeszcze raz sprawdzić, czy kod się zgadza i się śmieją.
Wśród wymienionych byłem i ja. Już leżąc, myślę jak tu wstać przed czwartą, żeby nie podpaść. Kto nas obudzi? Zegarków nie mamy. Zastanawiam się, czy czasem nie spróbować nie zasnąć, bo do 3,40 już nie daleko. Może jeszcze w międzyczasie znowu wpadną sprawdzać ułożenie w szafkach, tak jak sugerowali.
Zastanawiając się na tym, nie wiadomo, kiedy odleciałem w głęboki sen. Ktoś mnie szarpie za ramię, chyba mi się śni, zaraz to minie. Znowu czuję lekkie potrząsanie i szept, wstawaj. Otwieram oczy i przy świetle wpadającym przez okno widzę podoficera, który cicho mówi, że idziemy na obierak do kuchni. Pomału dochodzę do siebie, ubieram się i wychodzę przed budynek kompanii. W kolumnie dwójkowej maszerujemy do stołówki. Po drodze analizuję, co się wydarzyło parę godzin wcześniej i teraz. Podoficer każdego wyznaczonego na obierak budził tak, żeby nie obudzić pozostałych. Jednak jakieś ludzkie odruchy jeszcze mu pozostały. Później dowiedziałem się, że on jest tylko z poboru pół roku wcześniej i po K-13 został w Ustce.

Zatrzymaliśmy się przed stołówką, podoficer kazał nam czekać i gdzieś poszedł. Wrócił z pomocnikiem kucharza i zaprowadził nas jakiegoś ciemnego pomieszczenia, wyglądało jak duża piwnica.
Zobaczyliśmy stos ziemniaków i trochę innych warzyw, które mieliśmy oczyścić i obrać. Kucharz powiedział na, że od nas zależy, jaki będzie obiad i ulotnił się razem z naszym prowadzącym. Było nas chyba z dziesięciu. Obieranie ziemniaków i warzyw nożem od niezbędnika to była mordęga.
Większość z nas nigdy nie obierała ziemniaków i nikt nie przykładał się do tego. Nikt nas nie pilnował, mieliśmy czas na pogaduchy, żarty i inne wygłupy.
Jednym z ziemniaka mało co zostawało, wychodziła im z dużego kartofla mała kostka. Nikt się nie przejmował, że zastrugaliśmy dużo odpadów. Plusem obierana było uzupełnienie witamin z marchwi, cebuli, rzepy, szkoda, że nie było jabłek. Opowiadaliśmy kawały i coś o sobie, przeważnie z jakich miejscowości pochodzimy.
W czasie obierania warzyw poczułem, że zaczyna mnie boleć ramię. Inni też o tym mówili i stwierdziliśmy, że to po tym szczepieniu. W czasie obierania brało nas spanie i marzyliśmy, żeby się wreszcie wyspać, ale kiedy to będzie, nikt nie wie.
Ktoś mówi, przynajmniej zaprawa nas dziś ominie. Oczadziałeś z radości w tej piwnicy, przecież w soboty nie ma zaprawy. Tak to leciało, aż do powrotu na kompanię.

niedziela, 9 lutego 2025

Broń KBK AK

karabinek kałasznikowa
Zerwałem się z wozu, wpadłem do toalety opróżnić zbiornik i już darłem w szortach, trampkach oraz w podkoszulku na zaprawę. Bieg, bieg wesoło pokrzykiwał podoficer. Wypadam w ciemność przed budynkiem prosto pod prysznic z nieba, aż mnie ciarki i od razu zniknęła senność. Na komendę z powodu zimna ostro i chętnie ruszamy biegiem, żeby tylko szybko się rozgrzać.
Z durnej taśmy przez głośniki sączyła się wkur...ca muzyczka, czasami z tekstem np. robić pompki, głębiej, głębiej. Po pompkach bieg, przysiady i kaczuchy, nogi sztywniały z wysiłku, ale zrobiło się ciepło. I tak przez około 30 minut robiliśmy w przybliżeniu 3 - 4 kilometry. Przed wojskiem w szkole średniej uprawiałem lekkoatletykę, m.in. biegałem na średnich dystansach oraz grałem w piłkę nożną. To uprawianie sportu teraz mi się przydało. Zdałem sobie sprawę, żeby to przetrzymać, trzeba być odpornym fizycznie i psychicznie.
Dajemy radę, czuję moc, zaczynam marzyć, ale wyrywa mnie z tego stanu darcie ryja mojego dowódcy. Na kompanię biegiem z szybkością światła na wysokości lamperii. Leci gęsto mięcho, na mnie to dobrze działa, sprężam się, napinając mięśnie i lecę na łeb i szyje po korytarzu. Czasu nie ma za wiele, szybkie mycie, ścielenie łóżek itd.
sala żołnierska
Zakładam wilgotne moro, wychodząc z założenia, że skoro pada, to nie ma sensu zakładać czyste i suche ubranie, bo po śniadaniu pewnie znowu rzucą nas w błoto na poligonie. Po śniadaniu przed stołówką mamy opróżnić kieszenie z chleba i za karę pompujemy pompki po 30 razy. Udało mi się dwie kromki zachować w bluzie moro, a z bocznych kieszeni spodni poszły na ziemię. Chleb wypychał rzucające się w oczy kieszenie boczne spodni moro. Dla zmyłki specjalnie pakowaliśmy do tych kieszeń, bo po wyrzuceniu z nich chleba nikt nie sprawdzał innych kieszeni. Zresztą nie zawsze kazali opróżniać kieszenie i wtedy zostawało nam więcej do jedzenia. Po ciągłym wysiłku przez całe dnie kalorie były spalane na bieżąco i ciągle chciało się jeść.
Zresztą porcje posiłków nie były duże, np. na śniadanie kiełbasa krojona pod kątem ok. 60° z obu stron o długości 7 cm wizualnie ilościowo wyglądała dobrze, ale w praktyce było jej tyle, co kot napłakał.

Na kompanii sprzątanie rejonów i zbiórka na świetlicy. Okazuje się, że dzisiaj będziemy poznawać zasady używania broni KBK AK, jej parametry techniczne, budowę — na razie teoria. A niech to, większość z nas siedzi w wilgotnych morach, które wyschły na nas przed obiadem.
Słuchamy z zaciekawieniem wykładu o broni, która niebawem otrzymamy na stan. Ważniejsze informacje wykładowca każe nam zapisać w zeszytach, bo będziemy mieli sprawdzian teoretyczny. Mówi o zasadach bezpiecznego obchodzenia się z bronią. W czasie ćwiczeń, szkolenia, konserwacji i czyszczenia broni nie wolno kierować jej w stronę istot żywych.
Po obiedzie dalsze szkolenie z broni popularnie nazywanej kałachem Kałasznikowa. Karabinek AK (AK-47) – radziecki karabinek automatyczny opracowany tuż po II wojnie światowej przez Michaiła Kałasznikowa.
W listopadzie 1943 r. ogłoszono konkurs na konstrukcję karabinka automatycznego, który miał być uzbrojeniem strzeleckim Armii Radzieckiej. Zakładano, że będzie to karabin samopowtarzalny strzelający nabojem pośrednim i ręczny karabin maszynowy. Nowy typ karabinka automatycznego miał być bronią wsparcia zwiększającą siłę ognia drużyny piechoty w ataku i obronie. W założeniu miał ważyć do 5 kg, a z dwoma pełnymi magazynkami nie przekraczać 9 kg. Magazynek miał mieć pojemność co najmniej 30 naboi.
W efekcie powstało 15 prototypowych karabinków automatycznych konstrukcji m.in. Tokariewa, Diegtiariowa, Korowina, Baryszewa, Konstantinowa, Stieczkina, Korobowa (TKB-408) i Sudajewa (AS-44). Wszystkie konstrukcje, po próbach, odrzucono.
kbk ak i as44
Najbardziej udany okazał się AS-44, który, jako jedyny, przeszedł pełny program prób. Skoncentrowano się więc na jego doskonaleniu. Do pomocy choremu na białaczkę konstruktorowi przydzielono asystenta – M. T. Kałasznikowa. W wyniku dalszych prac udało się zmniejszyć masę broni do 4,8 kg. Inne parametry były jednak dalej niezadowalające i projekt odrzucono.
W maju 1945 r. rozpisano nowy konkurs. I tym razem również AS-44 uznano za najlepszy karabinek. Nie został on jednak skierowany do produkcji. Prace nad bronią zakończyła śmierć konstruktora w 1946 r.
karabinek AK
W 1946 r. rozpisano trzeci konkurs. Tym razem wymagana była długość broni poniżej 900 mm. Karabinki miały występować w dwóch odmianach. Z drewnianą kolbą stałą dla piechoty oraz z kolbą składaną dla młodszych oficerów i wojsk powietrznodesantowych.
kbk ak
Zakładano, że głównie ogień będzie prowadzony krótkimi seriami. Wymagano jednak też, by broń była wyposażona w przełącznik rodzaju ognia, który pozwalał prowadzić ogień pojedynczy.

Karabinek automatyczny AK jest bronią samoczynno-samopowtarzalną, działającą na zasadzie odprowadzenia gazów przez boczny otwór w lufie do komory gazowej, umieszczonej nad lufą. Elementem łączącym zespoły i mechanizmy karabinka jest komora zamkowa, wykonana ze stali.
Wewnątrz niej znajdują się: mechanizm powrotny, opory ryglowe, mechanizm spustowo-uderzeniowy, wyrzutnik łusek oraz zespół odrzutowy. Do komory w sposób trwały jest przyłączona lufa (za pomocą gwintu), kolba stała (AK) lub składana (AKS), rękojeść typu pistoletowego i kabłąk języka spustowego z zatrzaskiem magazynka, natomiast w sposób rozłączny – magazynek i pokrywa komory zamkowej.
Lufa karabinka ma przewód z bruzdowaną częścią prowadzącą (4 bruzdy prawoskrętne) i komorą nabojową. Na jej zewnętrznej części wylotowej jest nacięty gwint lewoskrętny, służący do nakręcania odrzutnika (do strzelania 7,62 mm nabojami ślepymi wz. 1943) lub tłumika dźwięku i płomieni PBS-1.
Na lufie za pomocą kołków są zamocowane: podstawa muszki, komora gazowa z gniazdem tłoka gazowego, pierścień oporowy do zamocowania łoża i podstawa celownika. Między komorą gazową i podstawą celownika jest zamontowana rura gazowa z nakładką ochronną, zabezpieczona przed wypadnięciem łącznikiem obrotowym. Zespół odrzutowy karabinka stanowi suwadło (tworzące z tłoczyskiem i tłokiem gazowym jedną całość) oraz prowadzony przez nie zamek. Suwadło wodzi się w prowadnicach komory zamkowej. Jest ono podparte sprężyną powrotną nałożoną współosiowo na żerdź, która jest połączona teleskopowo z prowadnicą sprężyny. Stopka prowadnicy jest oparta o tylec komory zamkowej i ma ząb stanowiący zatrzask pokrywy zamkowej. Suwadło wymusza zaryglowanie i odryglowanie zamka, napina kurek oraz stanowi prowadnicę cylindrycznej części zamka. Zamek w przedniej części ma dwa rygle, występ prowadzący – do współpracy ze skosem ryglującym i odryglowującym suwadła. Występ dosyłający nabój do komory nabojowej, czółko do pomieszczenia dna łuski oraz wyciąg łusek zaopatrzony w pazur i sprężynę. Ryglowanie przewodu lufy następuje przez obrót zamka w prawo w wyniku przesunięcia rygli zamka za opory ryglowe komory gazowej.
W karabinku zastosowano mechanizm spustowo-uderzeniowy działający na zasadzie przechwytywania kurka, zawierający spust obrotowy w formie dźwigni dwuramiennej. Samoczynny bezpiecznik (uniemożliwiający odpalenie przy niezaryglowanym zamku), zaczep do prowadzenia ognia pojedynczego (spełniający funkcję przerywacza), kurek ze sprężyną spustowo-uderzeniową. Iglicę umieszczoną w zamku i przełącznik rodzaju ognia, spełniający jednocześnie funkcję bezpiecznika przed przypadkowym wystrzałem. Przełącznik uruchamiany ramieniem nastawczym umieszczonym na prawej ściance komory zamkowej może zajmować trzy położenia: dolne (P) – umożliwiające prowadzenie ognia pojedynczego, środkowe (C) – ognia ciągłego oraz górne – powodujące zabezpieczenie broni. Karabinek można zabezpieczyć zarówno podczas przerwy w strzelaniu (z kurkiem napiętym i wprowadzonym nabojem do komory nabojowej), jak i po jego zakończeniu (po rozładowaniu broni i zwolnieniu kurka). W położeniu zabezpieczonym dźwignia przełącznika unieruchamia spust, uniemożliwiając zwolnienie kurka, a ramię przełącznika blokuje zespół odrzutowy w przednim położeniu.

Zasilanie broni odbywa się z dwurzędowego magazynka łukowego o pojemności 30 nabojów wykonanego z blachy stalowej metodą tłoczenia. W karabinie zastosowano muszkę typu słupkowego oraz celownik krzywkowy wyposażony w odchylane ramię z otwartą szczerbinką prostokątną i naniesioną podziałką odległości. Żądaną nastawę celownika w zakresie od 100 do 800 m (co 100 m) ustawia się suwakiem ramienia celownika, którego zatrzask wchodzi w nacięcia prawej krawędzi ramienia.
Karabinki z rodziny AK oceniane były, jako broń bardzo trwała, niezawodna oraz bardzo odporna na zanieczyszczenia i zaniedbania eksploatacyjne. Są również proste w obsłudze i tanie w produkcji. To sprawia, że karabinki wywodzące się z rodziny AK mogą być używane przez słabo wyszkolonych żołnierzy i bardzo dobrze nadają się do masowej produkcji.

Do wad karabinków AK zalicza się między innymi bardzo niską celność na dystansach powyżej 300 m. Jednak w 85% przypadków z tej broni przeważnie strzela się na odległości poniżej 300 metrów. Istotną wadą jest również ułożenie kolby względem lufy (nie są ułożone w jednej osi) co generuje dość znaczny podrzut broni.
Wobec karabinka Kałasznikowa w Polsce występował ponadto problem z jego klasyfikacją, ponieważ broń tego typu nie występowała nigdy wcześniej na wyposażeniu Wojska Polskiego. Z tego powodu aż do lat 60. XX w. AK określany był w Polsce jako „pistolet maszynowy” (7,62 mm pmK – 7,62 mm pistolet maszynowy Kałasznikowa), a dopiero potem zaczęto klasyfikować go jako karabinek (7,62 mm KBK AK – 7,62 mm karabinek AK). Dzięki swojej popularności karabinek Kałasznikowa stał się z czasem ikoną popkultury. Wykorzystywany jest w licznych filmach oraz grach komputerowych. Powstał nawet utwór muzyczny „Kałasznikow”.

kbk ak z wyposażeniem
Dane techniczne
Kaliber → 7,62 mm
Nabój → 7,62 × 39 mm wz. 43
Magazynek → łukowy 30 naboi
Długość → 870 mm (z kolbą stałą) oraz → 875/645 mm (z kolbą składaną)
Długość lufy → 415 mm
Długość linii celowniczej → 378 mm
Masa broni → 3,8 kg (z pustym magazynkiem) oraz → 4,3 kg z pełnym magazynkiem
Prędkość początkowa pocisku → 715 m/s
Szybkostrzelność teoretyczna → 600 strzałów/min
Szybkostrzelność praktyczna → 40–100 strzałów/min
Zasięg maks. → ok. 1000 m
Zasięg skuteczny → ok. 400 m (pojedynczo do „popiersia”) i ok. 150 m (serie).
zestaw do czyszczenia broni
Wyposażenie dodatkowe karabinka AK to: bagnet 6H2, parciany pas nośny, wycior (umieszczony pod lufą).
Przybornik z narzędziami do rozkładania i konserwacji: przecieracz, przebijak, kluczyk-wkrętak, szczoteczka do konserwacji przewodu lufy i komory gazowej, olejarka dwukomorowa.
oliwiarka do broni
Z tej wiedzy należało pamiętać parametry, budowę (nazwę poszczególnych elementów). Jednak najważniejsze było opanowanie rozkładania i składania broni na czas oraz właściwe czyszczenie i konserwacja. O celnym strzelaniu już nie wspomnę.
Dowódca przekazał nam, że z „Bronią” trzeba się obchodzić jak z ukochaną dziewczyną, delikatnie, czule i chroniąc ją przed upadkiem oraz nie spuszczać z niej oka.

Po kolacji zbiórka plutonami przed magazynkiem z bronią. Pobieramy broń i mamy zapamiętać na wieki jej numer. Czekamy z bronią na korytarzu, aż cały pluton ją pobierze.
Następnie na korytarz przynosimy taborety i kładziemy na nich broń. Wykładowca pokazuje nam po kolei jak rozkładać broń i każdy element, objaśnia, do czego służy. Po rozłożeniu składa ją ponownie, a my uważnie obserwujemy. Następnie bierzemy swoją broń i patrząc na wykładowcę, rozkładamy ją pomału i składamy. Robimy to kilkakrotnie, żeby zapamiętać co i jak. Na razie robimy to pomału, ale wykładowca zapowiedział nam już, że z czasem będziemy to robić na czas. Następnie dostaliśmy instrukcję, jak należy czyścić i konserwować powierzoną nam broń.
W czasie czyszczenia nastąpił głuchy odgłos tak jakby strzał. Skóra mi ścierpła, ale okazało się, że komuś jakiś element upadł.
Przełożony zaraz wychwycił przestraszonego kota. Co to qwa za kalectwo. No i dostał nagrodę w postaci dodatkowej nocnej pracy. Trzeba uważać, bo za byle co noc nieprzespana. Chociaż można podpaść za nic, np. nie spodoba się komuś spojrzenie lub dla jaj albo dla kaprysu dostanie się przydział na docieranie charakteru żołnierza.
Po czyszczeniu zdajemy broń do magazynku. Przed capstrzykiem sprzątanie rejonu, mycie i teoretycznie spanie, bo nie wiadomo co może nastąpić po minucie od zgaszenia światła na sali. Aha, Ci co mieli łazienkę do sprzątania, musieli jeszcze ją raz ogarnąć po naszym myciu.

środa, 15 stycznia 2025

Poligon

Druga sobota, rano trzepanie koców, musztra w czasie przemarszu na posiłki, rejony, czas na przepłukanie ubrania po piątkowych ćwiczeniach na poligonie. W naszym budynku koszarowym od 1978 roku były już grzejniki C.O, które dzisiaj lepiej grzały i suszyliśmy na nich ubrania. Gorzej było z butami, bo przez noc na korytarzu nie zdążyły jeszcze dobrze wyschnąć. Wg mnie pobór do wojska jesienią wymagał więcej trudu, niedogodności i niekomfortowych warunków związanych z zimnem, wilgocią, błotem. Ta sobota była w miarę spokojna. Zaliczyliśmy kilka zbiórek na drewnianych schodach prowadzących na strych i przed budynkiem. Nogi nieprzyzwyczajone do biegania po schodach zareagowały usztywnieniem mięśni. Niedziela też była na luzie, oczywiście swoje trzeba było zrobić.

W poniedziałek od rana mieliśmy „Sajgon” na poligonie.
Przez Lędowski poligon przepływał strumyk, woda w nim miała lekko rdzawy kolor i nazywaliśmy rzeczkę - „Żółtą Rzeką”. Kilkakrotnie ćwicząc „natarcie”, zmuszeni byliśmy pokonać „Żółtą Rzekę” przeskakując ją. Jednym to się udawało, inni lądowali w wodzie i mokrzy ślamazarnie wspinali się na brzeg. Następnie czołganie się przez pola ryżowe.
Co to takiego pola ryżowe? Były to tereny podmokłe i wszędzie tam rosło sitowie. A jak padało to większość terenu była w wodzie.

Po ćwiczeniach, a raczej docieraniu i ujeżdżaniu kociarstwa wracaliśmy do koszar na obiad. Maszerowaliśmy w szyku zwartym czwórkami, brudni, mokrzy i nieludzko zmęczeni a w butach chlupała woda. Koledzy, którzy podpadli w czasie ćwiczeń biegali dookoła maszerującego plutonu, licząc na głos kolejne okrążenia. I biada temu, co się pomylił w liczeniu, wtedy zaczynał wszystko od początku. Oczywiście marsz do miejsca zakwaterowania był połączony ze śpiewaniem, a jak śpiew nie wychodził no to bieg i tak do znudzenia.

Przed przybyciem do budynku kompanii trzynastej zatrzymaliśmy się przed hydrantem (każdy pluton przy innym), żeby umyć buty z błota. Woda się lała na nasze już i tak mokre buty, wobec tego nie było co się bawić w ostrożne mycie. Nogi zdążyły się już rozgrzać, ale jak bardzo zimna woda wleciała do butów, to można było się posikać.
Dowódca poradził nam, żeby moro też opłukać pod wodą, bo na kompanii nie ma warunków do zrobienia prania. Tak zrobiliśmy, chociaż nie było to łatwe, żeby był, chociaż podłączony jakiś wąż. Ponownie dowiedzieliśmy się, że w wojsku nie ma rzeczy niemożliwych.
Należało pochylić się pod hydrantem i woda lała się na plecy, potem rękami trzeba było chlupnąć parę razy na przód ubrania. Należało robić to szybko, bo z zimna można było się pos..ć. Sekundy trwały w nieskończoność. Stałem jak mokra kura, a woda ciekła, robiąc kałuże. Po tym zabiegu biegiem ruszyliśmy do koszar po suche ubranie, bo jesteśmy ubłoceni jak prosiaki i pójdziemy do łaźni.

W łaźni czasu na mycie też nie było za dużo, ledwo zdążyliśmy spłukać pianę z mydła i już zarządzono koniec kąpieli. Miło było założyć suchą bieliznę i moro, ale suchych skarpet ani onuc prawie nikt nie wziął. Przykro było zakładać mokre skarpety na czyste nogi, zresztą buty też były mokre.
Na kompanii mokre moro przepłukaliśmy w umywalkach i wywiesiliśmy na sznurkach przed budynkiem, a wieczorem położyliśmy na grzejnikach, które ledwo grzały. Grzejników było mało i na jednym teoretycznie suszyło się kilka kompletów. Rano efekt był taki, że były jeszcze wilgotne.
Wymarsz na kolację w mokrych butach i suchych skarpetach tylko trochę pomógł, bo za jakiś czas skarpety naciągnęły wilgocią. Mogliśmy przecież iść w trampkach, ale nie byłoby mocnego tupania. Oczywiście przemarsz był zarazem musztrą kroku defiladowego i nauką śpiewu.
Po kolacji czyściliśmy buty, sprzątaliśmy rejony. Udało mi się jeszcze raz umyć nogi i założyć suche skarpety. Buty częściowo osuszyłem onucami, których nie zdążyłem uprać przed kolacją.
Dziennik telewizyjny i walka z zamykającymi się oczami. Chwilę wolnego wykorzystaliśmy na osuszanie butów papierem z gazet. Zdążyłem jeszcze przeprać onuce i skarpety, które mocno wykręciłem, bo na salach było chłodno. Rejony, sprawdzenie stanu osobowego i capstrzyk. Byliśmy cholernie zmęczeni i szybko usnęliśmy.
Nie na długo, bo przed północą ogłoszono alarm. Pierwsze co należało zrobić to zaciemnić okna kocami, a dopiero potem się ubierać. Za moment ogłoszono zbiórkę z pełnym wyposażeniem oraz spakowanym plecakiem. Oczywiście było kilku spóźnialskich.
Sprawdzano nam plecaki czy wszystko spakowaliśmy. Oczywiście, że nie. Wskazano nam popełnione błędy i udzielono nam kilka wskazówek. Odwołano alarm i wróciliśmy do sal spać. Musieliśmy od nowa układać przedmioty i rzeczy w szafkach.

Położyłem się spać i się zastanawiałem czy zaraz nie wpadnie podoficer sprawdzić ułożenie w szafkach, a może buty na korytarzu. Słyszałem już, że żołnierz nie może mieć za dużo czasu na myślenie, ale to ganianie to już przesada. Dzisiejszy dzień był koszmarem dla ciała i ducha. Nasłuchując krzyku lub głosu rozwalanych butów, ponownie usnąłem.
Usłyszałem jakieś głosy, pobudka, pobudka, pobudka, wydawało mi się, że śnię i leżę dalej. Przecież dopiero co się położyliśmy. Nagle drzwi do sali otworzyły się z trzaskiem. Co jest kociarstwo, nie słychać było pobudki. Czekacie na specjalne zaproszenie czy na mamusię, która cichutko was obudzi? Zdałem sobie sprawę, że tak jak ja nikt nie zareagował na pobudkę.