Druga sobota, rano trzepanie koców, musztra w czasie przemarszu na posiłki, rejony, czas na przepłukanie ubrania po piątkowych ćwiczeniach na poligonie. W naszym budynku koszarowym od 1978 roku były już grzejniki C.O, które dzisiaj lepiej grzały i suszyliśmy na nich ubrania. Gorzej było z butami, bo przez noc na korytarzu nie zdążyły jeszcze dobrze wyschnąć. Wg mnie pobór do wojska jesienią wymagał więcej trudu, niedogodności i niekomfortowych warunków związanych z zimnem, wilgocią, błotem. Ta sobota była w miarę spokojna. Zaliczyliśmy kilka zbiórek na drewnianych schodach prowadzących na strych i przed budynkiem. Nogi nieprzyzwyczajone do biegania po schodach zareagowały usztywnieniem mięśni. Niedziela też była na luzie, oczywiście swoje trzeba było zrobić.
W poniedziałek od rana mieliśmy „Sajgon” na poligonie.
Przez Lędowski poligon przepływał strumyk, woda w nim miała lekko rdzawy kolor i nazywaliśmy
rzeczkę - „Żółtą Rzeką”. Kilkakrotnie ćwicząc „natarcie”, zmuszeni byliśmy pokonać „Żółtą Rzekę” przeskakując ją. Jednym to się udawało, inni lądowali w wodzie i mokrzy ślamazarnie wspinali się na brzeg. Następnie czołganie się przez pola ryżowe.
Co to takiego pola ryżowe? Były to tereny podmokłe i wszędzie tam rosło sitowie. A jak padało to większość terenu była w wodzie.
Po ćwiczeniach, a raczej docieraniu i ujeżdżaniu kociarstwa wracaliśmy do koszar na obiad. Maszerowaliśmy w szyku zwartym czwórkami, brudni, mokrzy i nieludzko zmęczeni a w butach chlupała woda. Koledzy, którzy podpadli w czasie ćwiczeń biegali dookoła maszerującego plutonu, licząc na głos kolejne okrążenia. I biada temu, co się pomylił w liczeniu, wtedy zaczynał wszystko od początku. Oczywiście marsz do miejsca zakwaterowania był połączony ze śpiewaniem, a jak śpiew nie wychodził no to bieg i tak do znudzenia.
Przed przybyciem do budynku kompanii trzynastej zatrzymaliśmy się przed hydrantem (każdy pluton przy innym), żeby umyć buty z błota. Woda się lała na nasze już i tak mokre buty, wobec tego nie było co się bawić w ostrożne mycie. Nogi zdążyły się już rozgrzać, ale jak bardzo zimna woda wleciała do butów, to można było się posikać.
Dowódca poradził nam, żeby moro też opłukać pod wodą, bo na kompanii nie ma warunków do zrobienia prania. Tak zrobiliśmy, chociaż nie było to łatwe, żeby był, chociaż podłączony jakiś wąż. Ponownie dowiedzieliśmy się, że w wojsku nie ma rzeczy niemożliwych.
Należało pochylić się pod hydrantem i woda lała się na plecy, potem rękami trzeba było chlupnąć parę razy na przód ubrania. Należało robić to szybko, bo z zimna można było się pos..ć. Sekundy trwały w nieskończoność. Stałem jak mokra kura, a woda ciekła, robiąc kałuże. Po tym zabiegu biegiem ruszyliśmy do koszar po suche ubranie, bo jesteśmy ubłoceni jak prosiaki i pójdziemy do łaźni.
W łaźni czasu na mycie też nie było za dużo, ledwo zdążyliśmy spłukać pianę z mydła i już zarządzono koniec kąpieli. Miło było założyć suchą bieliznę i moro, ale suchych skarpet ani onuc prawie nikt nie wziął. Przykro było zakładać mokre skarpety na czyste nogi, zresztą buty też były mokre.
Na kompanii mokre moro przepłukaliśmy w umywalkach i wywiesiliśmy na sznurkach przed budynkiem, a wieczorem dosuszyliśmy na grzejnikach, które dzisiaj słabiej grzały.
Wymarsz na kolację w mokrych butach i suchych skarpetach tylko trochę pomógł, bo za jakiś czas skarpety naciągnęły wilgocią. Mogliśmy przecież iść w trampkach, ale nie byłoby mocnego tupania. Oczywiście przemarsz był zarazem musztrą kroku defiladowego i nauką śpiewu.
Po kolacji czyściliśmy buty, sprzątaliśmy rejony. Udało mi się jeszcze raz umyć nogi i założyć suche skarpety. Buty częściowo osuszyłem onucami, których nie zdążyłem uprać przed kolacją.
Dziennik telewizyjny i walka z zamykającymi się oczami. Chwilę wolnego wykorzystaliśmy na osuszanie butów papierem z gazet. Zdążyłem jeszcze przeprać onuce i skarpety, które mocno wykręciłem, bo na salach było chłodno. Rejony, sprawdzenie stanu osobowego i capstrzyk. Byliśmy cholernie zmęczeni i szybko usnęliśmy.
Nie na długo, bo przed północą ogłoszono alarm. Pierwsze co należało zrobić to zaciemnić okna kocami, a dopiero potem się ubierać. Za moment ogłoszono zbiórkę z pełnym wyposażeniem oraz spakowanym plecakiem. Oczywiście było kilku spóźnialskich.
Sprawdzano nam plecaki czy wszystko spakowaliśmy. Oczywiście, że nie. Wskazano nam popełnione błędy i udzielono nam kilka wskazówek. Odwołano alarm i wróciliśmy do sal spać. Musieliśmy od nowa układać przedmioty i rzeczy w szafkach.
Położyłem się spać i się zastanawiałem czy zaraz nie wpadnie podoficer sprawdzić ułożenie w szafkach, a może buty na korytarzu. Słyszałem już, że żołnierz nie może mieć za dużo czasu na myślenie, ale to ganianie to już przesada. Dzisiejszy dzień był koszmarem dla ciała i ducha. Nasłuchując krzyku lub głosu rozwalanych butów, ponownie usnąłem.
Usłyszałem jakieś głosy, pobudka, pobudka, pobudka, wydawało mi się, że śnię i leżę dalej. Przecież dopiero co się położyliśmy. Nagle drzwi do sali otworzyły się z trzaskiem. Co jest kociarstwo, nie słychać było pobudki. Czekacie na specjalne zaproszenie czy na mamusię, która cichutko was obudzi? Zdałem sobie sprawę, że tak jak ja nikt nie zareagował na pobudkę.